wtorek, 23 sierpnia 2011

Wojny wyborcze Tyfusowa z Toruniewem



Nie mam nic do Bydgoszczy, mimo że toruńskością nasiąkam od 13 lat. Czasami pozwolę sobie na niewybredny żarcik z kolegów z tego miasta, ale na tym kończy się moja antybydgoskość. Ten dmuchany konflikt wydawał mi się częścią lokalnego folkloru, jakimś dziwnym plemiennym i typowo polskim atawizmem, który nakazuje gorączkowo zaznaczać swoją tożsamość w każdej błahej rozmowie, nienawidzić swoich sąsiadów i bronić do ostatniej krwi swoich demarkacji. Ale to nie takie proste.

Przez lata starałem się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Torunianie próbowali mi nawet wytłumaczyć, dlaczego mówią na swoich sąsiadów „tyfusy”. Podobno kiedyś wielka zaraza nadeszła do Torunia z Zachodu i zacni toruńscy mężowie w umyśle i sercu powzięli urazę okrutną i zrazu nienawiścią szczerą zaczęli darzyć ten podły tyfusowy rodzaj. Ale jakoś nikt mi tego nie udokumentował.

Później zwykle słyszałem całą litanię politycznych zarzutów. Robotnicza i komunistyczna Bydgoszcz miała dać odpór inteligenckiemu i niepokornemu Toruniowi. I dlatego Sowieci ją rozwijali kosztem Torunia, aby zatrzymać w biegu miasto, które przed wojną było jednym z najważniejszych polskich ośrodków na północy kraju. Nawet teraz gdy funkcjonujemy we wspólnym województwie, dzieląc się jego stołecznością, opowiadają mi, że ten rozkład władzy i kompetencji jest tylko ułudą: mają nadal najważniejsze urzędy i biura, ciągną z centrali większość kasy i rozwijają bezczelnie swoje międzynarodowe lotnisko, choć Toruniowi należy się własny airport.



Podejrzewałem, że bydgoszczanie nie odwzajemniają tych uczuć, że tylko torunianie brną dalej w swoich kompleksach i za wszelką cenę chcą mi tę Bydgoszcz obrzydzić, mówiąc, że to miasto w istocie powinno nazywać się Brzydgoszczą, lokalne uczelnie kształcą idiotów, nikt tam nie chodzi do kina i teatru, a życie nocne to nawalony menel kopiący śmietnik na wyludnionej Gdańskiej.

Myliłem się. Bydgoszczanie mówią, że jesteśmy małą, biedną i wredną podbydgoską dzielnicą, że jesteśmy zakompleksionymi ludzikami z wielkim żalem nad swoją dawną wielkością, że zabraliśmy im Collegium Medicum i autostradę A1, że w tym województwie mały rządzi większym i że więcej zagrabiliśmy dla siebie funduszy unijnych, co niektórzy starają się dowieść żenującymi prezentacjami w Excelu.

Myślałem, że ten konflikt podsycają jedynie trolle internetowe i kibole, że żaden rozsądny mieszkaniec nie ulegnie lokalnemu szowinizmowi. I znów się myliłem Ta nienawiść nie ma granic i nie wybiera, jest bezklasowa, wolna od ekonomicznych uprzedzeń, jak śmierć ścina każdego – od profesora po zwyczajnego prymitywa palącego klubowy szalik Polonii, Zawiszy, Apatora albo Elany.

Konflikt narasta zawsze w okolicach wyborów. Politycy ze zwaśnionych miast wybierają jednak zgoła inne strategie wyborcze. Bydgoszczanie coraz częściej chcą się wybić na antytoruńskości, a torunianie – na ironię – częściej mówią o ekumenii i współpracy. Nie przypominam sobie żadnej antybydgoskiej wypowiedzi w wykonaniu rozsądnego toruńskiego polityka. W zasadzie cała zabawa z nienawiścią ogranicza się do recenzowania politycznego projektu - wspólnej metropolii. Po pierwsze, bydgoszczanie nie godzą się na obecność samorządu województwa w Toruniu, bo uważają, że tracą na tym układzie. Po drugie, nie odpowiada im osoba marszałka województwa, który pochodzi z Torunia i – według nich – faworyzuje swoje miasto, jeśli chodzi o konkursy na dotacje europejskie.

To bardzo podejrzana sprawa, bo najgłośniej w tym konflikcie brzmi głos bydgoskiej Platformy Obywatelskiej – partii, która rządzi również w samorządzie wojewódzkim. Wielu mogłoby podejrzewać, że regionalni działacze mają pozwolenie z góry na pozorowanie lokalnego konfliktu, aby przyciągnąć do siebie wyborców, że strategia, która polega na wykorzystywaniu antybydgoskich i antytoruńskich resentymentów, opłaci się przy urnie wyborczej. Zupełnie inną taktykę musiałaby zapewne przyjąć lokalna PO, gdyby Toruń i Bydgoszcz znajdywały się w tym samym okręgu. Stawialiby bardziej na rozwiązania koncyliacyjne, bo nie ma nic gorszego dla ugrupowania niż niespójność opinii i wizerunku i opieranie się jedynie na negatywnym elektoracie swoich politycznych rywali.

Strategia dzielenia Torunia i Bydgoszczy bardzo się opłaca. Możliwe jednak, że konflikt w łonie partii Tuska jest prawdziwy i że to ugrupowanie stara się rozpalić go na cały region, bo tylko w warunkach totalnej wojny może utrzymać władzę w Bydgoszczy. Działacze z tego miasta nie mogą przeboleć, że drugą kadencję na czele samorządu województwa sprawuje Piotr Całbecki. Władze regionalne Platformy, w których przewagę ma Toruń, posługują się jednym argumentem: marszałek ma mandat społeczny, otrzymał najwięcej głosów w swoim okręgu w wyborach do sejmiku. Bydgoszcz oponuje, że marszałek w ewidentny sposób wspiera Toruń.

Jest jeszcze jedna ewentualność - niekorzystna dla obu miast. Politycy grają metropolią, bo wiedzą, że i tak skończy się to na przedwyborczej awanturze. I cała inicjatywa - w wariancie korzystnym dla Bydgoszczy i Torunia - jest warta świeczki, bo decyzja już dawno w tej sprawie zapadła.



Jestem jak najbardziej za tym, żeby nasze miasta się zbliżyły. Metropolia Bydgoszczy i Torunia wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem z punktu widzenia kultury, edukacji, ekonomii i stylu życia. Możliwe, że wkrótce skończą się marzenia o zrównoważonym rozwoju i Polsce równych szans, a zacznie się wspieranie najsilniejszych ośrodków. Pieniądze dostaną najwięksi i najsilniejsi. Bydgoszcz, jeśli postawi na sojusz z ościennymi gminami, będzie jedną z najmniejszych metropolii, której potencjału gospodarczego w tym nowym i niesprawiedliwym porządku w żadnym wypadku nie odczują sąsiedzi. Szansa dla małych miasteczek jest jedynie w tym, że dwa największe miasta w województwie staną się jednym niehierarchicznym tworem, w którym duży nie rządzi małym ani mały nie rządzi dużym.

Swoją drogą trudno uznać za dobrego gospodarza partię, której prawica nie wie, co robi lewica; partię, która regionowi może zaproponować jedynie mało ambitny konflikt dwóch miast coraz bardziej nieistotnych na mapie Polski: Tyfusowa i Toruniewa.

1 komentarz: