czwartek, 15 grudnia 2011

Nuklearna zima



Pamiętam, że bałem się „Porannej wiadomości”. Mim wykrzywia się dla telewidzów, straszy ich mięsem języka, zamaskowani maszerują po hałdach, a werble dają sygnał do wystrzału. Jest schron – jak w powracającym złym śnie o pachnących trutką piwnicach w bloku przy ul. Kaliningradzkiej. Spocony mężczyzna i kobieta - z jej wszystkimi miękkimi granicami, miejscami, gdzie się wilgotna nie domyka. Zamykam oczy.

Pamiętam później kuchnię w domu na Traugutta, galaretę stygnącą na parapecie, „Białą flagę” w Radiu Olsztyn, pieczeń przewiązaną sznurkiem, gotujące się warzywa na sałatkę, matkę, jak mówi: „Ciechowski nie żyje. Taki młody człowiek”. Chociaż nie wiem, jak bym się starał, nie przypomnę sobie, czy za oknem był śnieg.

Gdy umiera Violetta Villas – królowa tandety, matka chrzestna polskiego bezguścia, symbol naszego nieudacznictwa, alegoria zmarnowanych szans i urojeń – naród płacze, szykuje państwowy pogrzeb i reprezentatywną kwaterę. O jej bezradności i heroizmie wiedzą kucharki i sprzątaczki. O jej dewocji mówią listy pasterskie, głośniki na dworcach i w windach. Tomasz Lis zacina się w połowie zdania, wzdycha, bawi się zakłopotany mikrofonem. Wstrzymuje się od głosu, nie potwierdza, nie zaprzecza. Wszyscy rozpaczają, że nie dostrzegali ewidentnych znaków – stygmatów na nadgarstkach papieży, płaczących krwią figurek Madonny.

Gdy o poecie mówi się w głównym wydaniu „Wiadomości”, to znaczy, że poeta nie żyje.



Władza należy do tego, kto trzyma mikrofon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz