piątek, 21 grudnia 2012

When the music's over, turn out the lights



1.
To się ma zdarzyć w piątek o godz. 10. Zaraz po pierwszym porannym kolegium w Toruniu, zaraz po pierwszej telekonferencji z oddziałami. Według wszelkich znaków na niebie i ziemi, nie uda mi się zredagować sobotniego wydania. Nie napiszę nic o miejskiej wigilii, nie dokończę fotostory o Toruniu w Polskiej Kronice Filmowej, nie przygotuję repertuarów kinowych do 3 stycznia, nie zdążę przekazać toruńskiej publiczności, że „Caissę” można oglądać za darmo w sieci.

2.
Masowej śmierci nie ma się co obawiać. Nie pozostawi się nikogo w żałobie. Ludzi nie żałuję specjalnie – szkoda tylko, że zginie jedyna planeta z czekoladą, frytkami, pizzą, Battlefield 3 i serią Falloutów.

3.
Rozdzwoniły się spiże, nabrzmiały trąby. Bóg wcisnął default i wszystko wróciło do swoich domyślnych postaci. Pan, jak wcześniej oddzielił od siebie kształty, tak teraz zamalował je równymi, apokaliptycznymi pociągnięciami pędzla.

- Powstańcie z martwych. Pójdźcie pod sąd - oznajmili aniołowie.

Oto Bóg powołał ludzkość przed swoje oblicze. Jego światło było bezlitosne i uwyraźniało każdą niedoskonałość. Wszyscy czuli się w nim nadzy. Wielu dojrzało i trzeba było obrać ich ze skóry. Jak było na początku, przypominali przedmioty palone w czerwonej glinie. Aniołowie przemieniali krew w rdzę, wysuszali szpik. Każde poruszenie napinało ciała w strunę bólu.

Dlatego ludzie od razu przyznawali się, że pomyśleli o krzyżu lewą ręką, gryźli hostię, zaufali wilgotnym cieniom podbrzuszy. Że uważali grzech pierworodny za wadę genetyczną, której można zapobiec dzięki odpowiedniej diecie w pierwszym trymestrze ciąży. Nawet stwierdzenie: „To napięcie powierzchniowe uniosło kroki Chrystusa” w opinii aniołów zasługiwało na męki. Święte zastępy wierzyły, że mowa węża jest cicha jak myśl i że w krzyku ukrywa się prawdziwy głos ludzkości. Łaskawiej patrzyły tylko na tych, którzy za życia skarżyli się na bliźnich, obiecując im: „Jesteś u Pana”.

Bóg już siódmego dnia po stworzeniu świata rozmyślał, jak rozliczyć człowieka z win i zasług. Nie mógł przecież sprawić, żeby przedłużające się procedury zamieniły sąd w piekło. W czasie wielkich klęsk i rzezi, odwrotów i przegrupowań sprawdzał zatem i udoskonalał swój system.

I teraz dłonią siną od ciężkich pierścieni wydawał wyroki:- Ty do piekła. Ty do nieba. Ty poczekasz.

Nad zmartwychwstałymi na wieki wieków zasklepiły się ziemia, niebo i czas, który w zaświatach nie biegnie w niepowrotnej linii, a zatacza się w ucieczkach i powrotach.

4.
Na szczęście torunianie nie doczekają sylwestra. Program tworzy didżej, mc, dziennikarz muzyczny, bloger kulinarny. Nie ma po co żyć.

5.
Jeśli jakimś cudem to przetrwa, to o wielkim pechu muszą mówić wszyscy przedstawicieli agencji PR, którzy co roku wysyłają mi życzenia. Moja skrzynka jest dla nich Doliną Jozafata – zebrali się tam wszyscy, aby spocząć na wieczność w folderze poczty blokowanej.

6.



Sny powinny być nieco chore. Nie ma nic gorszego niż normalne sny. Gdy całymi płatami schodzi ci skóra, wypadają zęby, a dogasające radio podaje wiadomość o Bydgoszczy zamienionej w radioaktywny obłok pary, wiesz, że śnisz. Gorzej, gdy miewasz sny korporacyjne. Że podczepiłeś related do tekstu, osadziłeś embedy, poprawiłeś godzinę dyżuru, dopilnowałeś, czy dobrze skrócili ci zajawki. Budzisz się i zaczynasz siebie przekonywać, że tak w istocie się stało.

7.
Hecer wygrał z prezydentem. Victory begins at home.

8.
Innego końca świata nie będzie.

czwartek, 13 grudnia 2012

666 w papieskiej „Barce”

1.
13 grudnia 1981. Stan wojenny. Pamiętam, że ul. Pstrowskiego w Olsztynie przejechał transporter opancerzony. „Mamo, czołg” - powiedziałem.

Mama kupiła mi samochodzik na targowisku pod halą Urania. Poszliśmy odwiedzić tatę w szpitalu. Jeździłem po łóżku, jeździłem po tacie. Gdy zaczął się obchód, powiedziałem: „Zaraz tu bomba wybuchnie”. Ojciec krzyknął: „Weź stąd tego bachora”. Spod fartuchów lekarskich wystawały mundury, szpital WSW, połowa stanu wojennego.

2.
Będą kolejne potężne cięcia w edukacji. Pracę straci kilkudziesięciu pracowników oświaty, miasto zamknie kilka szkół. Samorządowcy przekonują, że to wina demografii i niskich państwowych subwencji. Czas Gospodarzy w okolicy ostatnich wyborów samorządowych obiecywał, że klasy w toruńskich szkołach będą małe, że kontakt nauczyciela z uczniami będzie znacznie bliższy, a edukacja skuteczniejsza. Teraz administracja Michała Zaleskiego stworzy klasy po 35 uczniów – w takiej klasie można sobie pograć w pokera, a nie uczyć się polskiego.

A była szansa na wspaniały eksperyment społeczny: indywidualny tok nauki, nowy program, nowe zajęcia. To wszystko zwiększyłoby kapitał kulturowy Torunia. Wykształceni ludzie generalnie zarabiają więcej i nie chodzą do klubów na ul. Ducha św. z racami.

Z. Racami.

3.
Prezydent miasta odrzucił pomysł Ruchu Palikota o refundowaniu zabiegów in vitro, mówiąc, że to zadanie państwa. Jeśli państwo niedomaga, należy je wyręczać w wykonywaniu swoich obowiązków. A poza tym po co nam nowi mieszkańcy, którzy wychowają się w dobrych domach?

4.
Jan Paweł II miał dość nieskomplikowany gust muzyczny, skoro przemówiła do niego piosenka „Barka”. Bezpretensjonalny minimalistyczny rytm, chodnikowa melodia i słowa, które każdy pasterz może sobie wziąć do serca - „O Panie, to Ty na mnie spojrzałeś, Twoje usta dziś wyrzekły me imię”.

Z nudów postanowiłem puścić ten kawałek od tyłu w poszukiwaniu szatanów i 666. Słyszę, że coś trzeba, że w górę żagle nadchodzą. Numer wydaje się lepszy niż oryginał – zakończenie jest epickie.



Coś jak Burial.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dwa pomysły na reklamę Wolnych Konopi

1.
„Stary, teraz uważnie rób każde większe zakupy. Niczego nie sprzedawaj, nie bierz pożyczek i kredytów. Posag to małe miki, ale mieszkanie musi być nie do ruszenia” - na chwilę przed zawarciem związku małżeńskiego tak doradzał mi pewien znany toruński prawnik.



2.
Witamy w grudniu. Listopad zostawił po mnie zgliszcza.

3.
Wiem, że Hecer lubi Star Trek, więc wklejam:



4.
Wiem, że Jacek Chmielewski potrafi naśladować głos Michała Zaleskiego, więc polecam mu jeden pomysł:



5.
Marcin Gładych dobrze podejrzewał, że nie odpiszę na jego polemikę – gram w Far Cry 3. Więc sorry. Marcin pisze też, że nie odwołam się do art. 212 kodeksu karnego, który mówi o pomówieniu. No i ma rację. Swoją drogą wolałbym, aby pomówienia mojej osoby ścigano z artykułu 196 kodeksu karnego – tego, który mówi o przedmiotach czci religijnej.

6.
Krzysztof Koman – dziennikarz, rzecznik prasowy, wokalista, frontman i prezenter – dorabia w reklamie? Nie wierzę, to jakaś bzdura.

A może jeszcze Joanna Pociżnicka uczy studentów dziennikarstwa? Wait, shit...

7.
Jeśli David Lynch uważa, że prezydent Łodzi zabija swoje miasto, to prezydent Łodzi zabija swoje miasto. Ta pani jest żołnierzem o za małych ambicjach i za małym temperamencie politycznym, aby walczyć o wielką stawkę. David Lynch popełnił wiele błędów, zrobił kilka średnich filmów, ma dziwne wierzenia religijne i dziwnych polskich przyjaciół, ale nigdy nie dał nikomu powodu, aby mu nie wierzyć.



8.
Pomysł na reklamę Wolnych Konopi. Znany naukowiec na wykładzie przeprowadza szczegółową i błyskotliwą analizę tematu, który wydawał się dotąd banalny. Studenci są poruszeni, ktoś zawzięcie notuje, ktoś nagrywa wykład na komórce, ktoś inny nie kryje wzruszenia. Profesor zawiesza się na chwilę, patrzy przez okno i mówi: „Sorry, najarałem się”.

9.
Pomysł na reklamę Wolnych Konopi. Scena jak w „Gladiatorze” Ridleya Scotta. Starszy mężczyzna wchodzi w łany, wiatr kołysze trawą, mężczyzna z namaszczeniem dotyka źdźbeł, jest wzruszony. Natchniony głos z offu: „Polska od wieków zapraszała wszystkich do skosztowania owoców swojej ziemi. Żywiliśmy naszych sąsiadów, gdy wojny i zaraza wstrząsały kontynentem. Polska może znów rozwinąć się w kwiat Europy. Zalegalizujmy konopie”.

Całą dyskusję o legalizacji powinno się zacząć w Polsce od korzyści dla rolnictwa.



I na koniec kwiz toruński:

Którego gitarzysto-basistę z Torunia przypomina ten wspaniały aktor? Hint: ma brata.



Z którym toruńskim wokalistą kojarzy się Wam tytuł tej piosenki?



Który działacz polityczny z Torunia nosi w klapie symbol Wolnych Konopi, a pod nosem maczystowskiego konduktorskiego wąsa? Podpowiedź muzyczna:



Który z możnowładców toruńskiej kultury nazwał swój zespół, inspirując się pewną wadą genetyczną? Dodam od siebie, że zapewne wiele ta nazwa mówi o jego dawnej kondycji intelektualnej i poczuciu humoru.



Odpowiedzi proszę nadsyłać do mnie wszelkimi dostępnymi kanałami. Nagrodą będzie nocne zwiedzanie staromiejskich klubów.

wtorek, 6 listopada 2012

Toruń wyleczy cię z obstrukcji

W Toruniu działa nowa Rada Działalności Porządku Publicznego, a w niej działa grono sensownych osób. Rada zaczęła działać jakieś trzy tygodnie temu, ale miałem laga. Więc sorry. Rada zadziałała w czterech grupach roboczych. Jedna z nich pracowała w grupie pod nazwą „strategia rozwoju kultury”, a jej działaniom – co zapewne nie jest bez znaczenia - przewodził Zbigniew Derkowski, dyrektor wydziału kultury w Urzędzie Miasta Torunia.

Podgrupa zasugerowała, że w mieście powinny powstać nowe inicjatywy realizujące hasła: „Toruń stolicą muzyki pokoju”, „Tydzień dialogu powiązanego z dniami kultury żydowskiej”, „Zlot turystów wodnych z miast hanzeatyckich”. Od hasła „Toruń – miastem ptaków” nic mnie tak nie rozbawiło.

Toruń nie jest miastem pokoju, bo dwie ostatnie wojny niemal nie naruszyły zabytkowej tkanki tego miasta. Toruń nie jest Hiroshimą ani Nagasaki, powstańczą Warszawą i Wolnym Miastem Gdańskiem, nie jest Dreznem, Tokio, Guerniką, Berlinem, Locarno, Jerozolimą. Dwa pokoje toruńskie nie mają znaczenia.

Dwa Pokoje to kiedyś była taka knajpa, do której nie chodziłem, bo byłem za mało fajny.

Co to jest muzyka pokoju? John Lennon, za którego chór skanduje „Give peace a chance!”? Neil Young śpiewający o rockowaniu w wolnym świecie? A może ta piosenka w wykonaniu bezsprzecznie najbrzydszego zespołu na świecie?



I co ci wszyscy wspaniali ludzie mają wspólnego z Toruniem? A co wspólnego z pokojem mają nasze znakomitości? Czy Republika swoje zimnowojenne dystopijne wizje poświęcała pokojowi na świecie? Czy piosenki Rejestracji zdradzały troskę o pokój między mocarstwami? A może to Kobranocka śpiewała na cześć zrównoważonego rozwoju?

Niewykluczone, że w tej rekomendacji maczała palce Fundacja Boryna - od kilku lat jej działacze chcą zaprosić do nas japońskiego muzyka Kitaro, który z wszystkich wartości świata tego upodobał sobie najbardziej pokój. Ta organizacja utrzymuje się głównie ze sprzedaży płyt. Jedną z nich reklamuje tak:

Lecznicza seria SONGAIA powstała na podstawie systemu leczenia dźwiękiem SONAGAIA SOUND. Son - dźwięk; gaia - ziemia. Dźwięki ziemi. Badania nad dźwiękiem ukazują zbieżność między oktawami częstotliwości dźwięku, kolorów, oraz atomowym ciężarem pierwiastków i funkcjonowaniem ludzkiego organizmu. Jeśli jesteśmy zdrowi, nasz organizm posiada równowagę pierwiastków i częstotliwości wymaganych dla życia oraz pełen zestaw tonów. Choroba natomiast ujawnia się poprzez brak określonych tonacji. Terapia polega na wprowadzeniu brakujących tonacji, odpowiadających konkretnym schorzeniom.

No i fundacja na czterech płytach wprowadza w pacjenta tonacje odpowiadające takim dolegliwościom jak m.in. choroby układu oddechowego, serca, oczy, uszy, cukrzyca, stwardnienie rozsiane, reumatyzm, alergia, nadciśnienie, bezsenność, białaczka.

Na miejscu sponsorów i miejskich patronów poważnie zastanowiłbym się, czy warto współpracować z partnerem, który nudnawą muzyką zwalcza śmiertelne choroby.

Sprawa mogłaby się ponadto skończyć malowniczym międzynarodowym skandalem, gdy taki Kitaro – po wysłuchaniu płyty na rozmaite dyspepsje i obstrukcje - uderzyłby w brązową nutę:


Mamy jeszcze tydzień dialogu – zapewne międzykulturowego – w połączeniu z dniami kultury żydowskiej. Tydzień dialogu to mało. Dlaczego nie miesiąc, kwartał albo wręcz cały rok?

Cóż, w Toruniu były tylko dwie kultury: polska i niemiecka. Żydzi nie lubili tego miejsca. Niechętnie tu żyli i równie niechętnie umierali, co widać po pozostałościach po żydowskich nekropoliach. Urodził się tu wprawdzie jeden z pionierów syjonizmu, ale wie o tym zaledwie garstka torunian, kilku badaczy, wikipedystów i samych syjonistów. Żydzi też raczej niespecjalnie pielgrzymują do nas z tego powodu. Jest teraz u nas szkoła filologii hebrajskiej, która powstała u nas, bo znalazły się fundusze europejskie. Jej kulturowe oddziaływanie na miasto jest po prostu znikome.

No i hasło „Zlot turystów wodnych z miast hanzeatyckich”. Tu czuć wyraźną interwencję opiekuna grupy. Rozumiem oczywiście, że turyści wodni z miast hanzeatyckich zostaną na lądzie, bo wandy i łódeczki generalnie mogą pływać tylko między mostami, poziom Wisły jest mizerny, basenu na Bażyńskich nie ma, a w Wodniku nie popluska się żaden przypadkowy torunianin.

Zapewne będzie szamka i pochlaj. Ktoś odkurzy gitarę, ktoś zaryczy „Hej, na umrzyka skrzyni”, a daleki wiatr znad morza przyprowadzi do nas zapach ozonu z najtęższych atlantyckich sztormów.

poniedziałek, 22 października 2012

Październikowa psychozabawa (kolejność odczytania dowolna)

1.


Mama – 30 lat doświadczenia w ubezpieczeniach - w takich sytuacjach mówi mi zazwyczaj: „Znowu nabroiłeś, a nawet nie masz OC”.

Dobra kobieta.

2.
Aby skrócić tekst, wystarczy wyrzucić z niego garść przymiotników, wprowadzić kilka skrótowców, zamiast cytatów dać omówienia, wyrzucić ramki i wszelkie fragmenty narracyjnie obce, zrezygnować z dziennikarskiej konferansjerki typu: „A co na to Urząd Miasta?” Gdy widzi się tekst wlany do edytora, można ewentualnie pościągać akapity, pousuwać pojedyncze wyrazy w wierszach. To wszystko to jednak sposób na przycięcie zaledwie 10 albo - w najlepszym wypadku - 15 procent tekstu. Czasami trzeba kastrować całe akapity, zrezygnować z plastyczności języka, tworzenia klimatu, wielu szczegółów i postaci drugoplanowych. Zostawić rzeczowniki i czasowniki. Mięso prozy nieartystycznej.

3.
Cięcia budżetowe, jakie czekają Toruń w związku z długami, powinny polegać na głębokich strukturalnych zmianach. Likwidacja kilkudziesięciu etatów z oświaty, mniejszy o kilka procent budżet instytucji kulturalnych nic nie zmieni. Nawet zamrożenie płac pracowników Urzędu Miasta okazałoby się zaledwie kosmetyką.

Ale i tak zmiany należy zacząć od siebie. Po co prezydentowi Torunia doradcy? Po co mu niezwykle drogi gabinet? Po co rada prezydencka – niby społeczna, ale pożerająca pierniczki i pijąca hektolitry kawy? Po co spółka sportowa, które w tym momencie zarządza pulą kilku dotacji? Rachunki w tej dziedzinie nie przekraczają kompetencji średnio rozgarniętego dziennikarza kulturalnego, nie mówiąc już nic o radiowcu.

Po co Toruńska Agenda Kulturalna, skoro jej zadania mogliby spokojnie przejąć Dwór Artusa (Festiwal Piosenki i Ballady Filmowej), Baj Pomorski (Skyway) albo Centrum Nowoczesności („widowiska astronomiczne”)? Po co nam w zasadzie biuro Toruńskiego Centrum Miasta, które generalnie poniosło porażkę na wielu frontach?

4.
Będziemy mieli halę sportową, salę koncertową, część średnicówki i nowy most, jeśli oczywiście Hecer pozwoli. Zadłużymy się po uszy, ale będziemy to mieli. Lepiej mieć nowiuśką konsolę i nieprzyzwoicie duży telewizor w domu na raty niż nie mieć. To już było w „Śmierci komiwojażera”, że człowiek definiuje się poprzez swoją pracę albo przez to, co ma. Tak jest zbudowana europejska kultura, a dopóki innej nie mamy, musimy przełknąć ślinę.

5.
System jest tak zaprojektowany, że się wyżywi. System nie może sobie pozwolić na bankructwa części systemu. Szpitale nie odłączą pacjentów od aparatury, szkoły pozostaną otwarte, nikt nie zamknie Baja Pomorskiego albo Kontaktu, bo to byłoby przyznanie się do porażki. Coś jak ściągnięcie flagi z hasłem o 2016 roku i miejskim sporcie.

6.
Czas Michała Zaleskiego dobiega końca. Za 20 lat będziemy pamiętali tylko dobre strony jego prezydentury, które mój brat celnie nazywa pomnikami. Nikt nie będzie mówił o "medialnym gwiazdorze", "papiście o socjalistycznych korzeniach", "carze Michale", który jak każdy bizantyński władca nigdy nie wychodzi z roli. Wyczerpała się formuła, pojawia się zmęczenie. Czas na puentę, bo historia wybiela i podkreśla zasługi, zapomina o małostkach i błędach. Taką puentą będzie most, który zostanie u nas na zawsze.

7.
Tak też będzie z jego zastępcami.

Swanologues - The Best of Ron Swanson (Part 1) from Vishal Hussain on Vimeo.


Albo z takim jednym urzędnikiem, który nosi parawąs, pseudowąs, zakamuflowany wąs, tak że jedni wiceprezydenci go ochoczo wiwatują, a inni zupełnie nie zaliczają do wąsali.

8.
A jeśli chodzi o spór z Hecera z moim bratem, stoję po stronie brata. Sorry.

Powiem więcej: z absolutnie subiektywnych, wręcz egoistycznych, względów nie odpowiada mi lokalizacja mostu przy ul. Waryńskiego. Cały ruch wylądowałby pod moimi oknami, zamknąłby wszystkie możliwości ronda. Wprawdzie przydałyby mi się nowe okna (raczej szkło), ale to wcale nie zmienia sytuacji kilku tysięcy mieszkańców osiedla. Więc sorry.

A jak słyszę, że ta trasa byłaby jeszcze w ciągu drogi krajowej, to już zupełnie nie mam wątpliwości, które miejsce jest jedyne i słuszne. Jakoś nie wyobrażam sobie życia przeciętnego mieszkańca tamtych okolic.

9.


10.
Czytałem swego czasu wypowiedzi Hecera skierowane do jakiegoś urzędu. Możecie mnie zabić, nie pamiętam do jakiego. Podejrzewam, że do dość ważnego, ale miasto było wtedy w ogniu Turkusowej Rewolucji i nikt nie czytał specjalnie papierów. Urzędnicy się nieco poirytowali i podali Hecera do sądu. Refleksja pierwsza: to źle, że Urząd ciąga po sądzie forowiczów. Źle to bowiem świadczy o Urzędzie. Kumpel wysłał mi ten Hecerowski dokument, mówiąc: „Popatrz, to koniec demokracji w tym mieście. Żeby za to ciągać po sądach”.



No i trochę się zdziwiłem, bo wydało mi się to skrajnie niepoważne, żeby za takie pismo ktokolwiek chciał negocjować swoją wersję świata w sądzie. Została w nim przekroczona jedna duża granica. To racjonalność, Jezu.

11.
Hecera poznałem w czasie akcji „Popieram Hecera” w eNeRDe. W zimowej kurtce mam kilka niepranych gadżetów. Kilka tygodni wcześniej podejrzewałem, że Hecerem jest mój brat, który zapragnął sobie potrollować na forum byłego pracodawcy. Po kilku żartach o średnicówce (na przełamanie lodów) rozmawialiśmy głównie o Kabo.

12.


W toruńskim internecie, jeśli chodzi o Michała Zaleskiego, panuje lokalna wersja prawa Godwina. Każda dyskusja zmierza do porównania go z Aleksandrem Łukaszenką. Ten, który używa takiego argumentu, automatycznie przegrywa.

13.
Gdy człowiek podświadomie chce opuścić swojego rozmówcę, rozstawia nogi. Jedna z nich wyznacza kierunek, w którym człowiek chce się oddalić. Dość czytelna mowa ciała. Tak też rozmawia się z nudziarzami przez telefon. Masz zamiar kończyć, już twoja intonacja podnosi się i mówisz coraz wyżej: „No tak, tak, więc...” Już nawet nie słuchasz, już się nawet nie starasz. Ale nudziarz, kurwa, kontynuuje rozmowę i wcale nie ma zamiaru zmierzać do puenty. Więc znów powtarzasz swoje: „Tak, tak...” i rozpaczliwie wznosisz intonację. Ale ten skurwysyn nie zamierza tego kończyć, więc walczysz o puentę jak o ostatni oddech: „No to super, więc musimy...”. A on, kurwa, dalej biegnie i napierdala.

14.
Kontrapunkt upadł. Byłem z tym miejscem od początku do końca. Toruń bez Kontrapunktu będzie gorszym miastem. Znacznie mniej go lubię.

piątek, 28 września 2012

Prekariusze z Hipisówki, Tratwy i Kadru

Marek Szczepański z Kontrapunktu na Facebooku napisał: „Hipisówka i Kadr wystarczą na to miasto, prowincja to prowincja i tyle, ESK 20116, może do tego czasu Toruń się powiększy i będzie miał większe potrzeby niż w tym momencie”. Rozumiem w pewnym sensie jego rozgoryczenie, bo ten wpis pojawił się z okazji zapewne ostatniego wernisażu w tym lokalu.

Można było się spodziewać, że sztuka zniknie z tego miejsca. Ostatni raz w Kontrapunkcie pojawiłem się zaraz po otwarciu wystawy zdjęć właściciela klubu. Przyszedłem nieco później niż zwykle, licząc na to, że rozochocone współczesną fotografią towarzystwo namówi mnie na kilka szybkich przy barze. To był jeden ze smutniejszych wieczorów w Kontrapunkcie – w klubie był jedynie Marek. Nie widziałem kwiatów, koreczków, sałatki greckiej, mozzarelli z bazylią, napoczętych butelek soffi i sangrii, wernisażowej półmenelskiej mafii, która cmoka z uznaniem nad każdą pracą, dzierżąc w dłoniach po kilka kieliszków wina.

Jest kilka możliwych wytłumaczeń takiej sytuacji: miasto rzeczywiście ma gdzieś współczesną fotografię, klub stracił klientelę i nie potrafi rozpropagować swoich wydarzeń. Niewykluczone, że zagrały wszystkie te czynniki, choć raczej trudno mi uwierzyć w pierwszą z tych przyczyn. Szkoda Kontrapunktu, bo to naprawdę przyzwoite miejsce.

Toruń jest prowincją. Nasze marzenia są prowincjonalne, biedne i małe. Nasze sukcesy przypominają osiągnięcia rekordzisty z Księgi Rekordów Guinessa, który nie radzi sobie w żadnej klasycznej rywalizacji, więc sam wymyśla sobie konkurencje. Mamy największy i najnowocześniejszy stadion na świecie, na którym występują idole całej Polski B: Zielonej Góry, Tarnowa, Gorzowa, Leszna. Nasze CSW – jedyna wybudowana od podstaw w powojennej historii Polski galeria sztuki współczesnej – służy jedynie budowaniu CV jej kuratorki. Sala koncertowa, która pochłonie 200 mln zł, stanie się pomnikiem gigantomanii, braku wizji i programowej pustki. Będziemy mieli najdłuższy w Polsce most, który na lata pogrzebie budżet miasta. Mamy w końcu największy dług w kraju – 842 mln zł.

Jest jedna zasada: znaj proporcją, mocium panie. Tylko wierny wyznawca Kontrapunktu mógłby wymienić jego nazwę w szeregu z wielkimi knajpami, które przestały istnieć, bo klienci – albo władze – odwróciły się od kultury. Kontrapunkt ma niewiele wspólnego z miejscami, które definiowały przez jakiś czas życie artystyczne w Toruniu. Nie się go porównać z Centrum Wolnego Czasu Wiczy, Piwnicą Pod Aniołem i Jazzgodem. Na litość boską, to nie jest drugi Mózg.

Nie zrozumcie mnie źle: Kontrapunkt w dwa lata zrobił znacznie więcej dla młodej fotografii w Toruniu niż niejedna miejska galeria, dziesiątki urzędników od kultury, ZPAF, a nawet CSW. Pojawiło się u nas miejsce na sztukę eksperymentalną, alternatywną, istniejącą na marginesie głównego nurtu.

Markowi na Facebooku wtórował Jacek Chmielewski: „Za co ludzie lubią Hipisówkę, Dwa Światy, nie mówiąc o Tratwie czy Kadrze? Nie wiem za co. Za okropną muzykę? Że są piłkarzyki, kurz, gdzie jest bajzel, dzicz, gdzie włażą za bar, gdzie barman jest jakimś aktorem, co fikołki robi, i gdzie się bezstresowo chleje do rana i można się zeszmacić?”

Skomentować da się to tylko w taki sposób:



Klub upada, a wina spada na miasto i jego niewyrobionych mieszkańców, zupełnie nieprzygotowanych na spotkanie z wysmakowaną sztuką współczesną, poszukującą muzyką elektroniczną i wyszukaną kartą kaw. To w gruncie rzeczy pisowska retoryka – zamknąć się w wysokiej wieży, skoszarować się i okopać, a wszelkich innostrańców wyzywać od prowincjuszów albo lemingów.

Kontrapunkt widocznie nie mieści się w marzeniach toruńskiej klasy średniej o idealnym piątkowym wypoczynku.

poniedziałek, 24 września 2012

Nienawidzę Polaków

Nienawidzę Polaków w grach sieciowych. Na początku wydawało mi się to wspaniale, że mogę w ojczystym języku porozmawiać z innymi graczami w Battlefield 3. Jest źle. Całość bardzo przypomina Modern Warfare, gdzie przez całą rundę drze pałę jakiś dziewięcioletni Irlandczyk, który wyzywa wszystkich naokoło od pedałów. Słychać tylko bluzgi. Komunikowanie emocji, bez komunikowania informacji.

Polacy to samotne wilki – nawet jak zakładają grupę, nawet jak są w zespole i używają team speaka. Samotny wilk nie powie ci, że za rogiem czai się snajper, nie wskaże czołgu, nie podrzuci amunicji i apteczki. Woli spędzić grę w gnieździe artylerii przeciwlotniczej na drugim końcu mapy albo jako strzelec w czołgu ukrytym zaraz za najodleglejszym wzniesieniem.



Polacy grają bardzo nie fair. Wykorzystują błędy w grze, nabijają sobie gdzieś punkty w kątku, czają się z karabinem snajperskim, aż ktoś sam wejdzie w celownik.

Raz koleś nie mógł dostać się do mojego czołgu, więc udekorował go kilkoma ładunkami C4. Jeden strzał w taki pojazd załatwia sprawę. Liczyłem, że zaraz ktoś go zabije, że ładunki znikną. Minęło kilka sekund i czołg wybuchł. Na ekranie wyświetlił się komunikat: „Pech”.

Innym razem wszedłem do śmigłowca szturmowego Havoc jako strzelec. Pilot nawet nie podniósł maszyny. Próbowałem z ziemi wskazywać cele, strzelałem, a on nadal stał. Gdy wyszedłem, moje miejsce zajął jakiś koleś. Helikopter podniósł się i zanurkował prosto w pokład lotniskowca.

A gdy już wejdę na pokład helikoptera, na pewno zobaczę, że w pewnym momencie straci wysokość i jeśli w porę nie zmienię miejsca, rozbiję się. Polacy używają takiego sprzętu jako Taxi Grosik.

Polacy to camperzy. Lubią się zaszyć, gdzieś przycupnąć z boku i napierdalać z 500 metrów ze snajperki. Nie bawią się we wskazywanie przeciwników, nie stawiają markerów. Ci marzyciele idą za siódmą górę, za siódmą rzekę, ukrywają się za pagóreczkiem, aż tylko widać ich łeb. Strzelają. Raz uda im się kogoś powierzchownie zranić, ale i tak na ogół giną dziesiątki razy, zabijając jednego zabłąkanego nieszczęśnika.

Polski patriotyzm przywdziewa w Battlefield groteskowe szaty. Nicków nie powstydziłaby się brygada świętokrzyska, a mottem co drugiego serwera jest pisowskie „Polonia restituta”.



Najlepiej gra mi się z obcokrajowcami. Najczęściej jestem w drużynie z 21-letnim Szkotem Aleksem, który mieszka w małej rybackiej wsi. Akcent ma przeokropny. No ale da się z nim porozmawiać o Imperium Brytyjskim, wojnie o Falklandy, Winstonie Churchillu, który zaraz po wojnie chciał, aby Brytyjczycy płacili za służbę zdrowia, który wspaniale i metaforycznie mówił o Żelaznej Kurtynie, ale sam ją przecież ją Europie zafundował. Da się pogadać o tajnych rokowaniach niemiecko-amerykańskich w czasie wojny i lądowaniu Hessa na wyspach.

Alex zadał mi jedno pytanie: czy gdybym miał taką możliwość, zagłosowałbym za niepodległością Szkocji. Bez wahania odpowiedziałem: „Tak”. Całkowicie go to zdumiało, bo secesja to wymysł lokalnych nacjonalistów. Tłumaczyłem mu długo, że Polak zawsze na takie pytania odpowie „Tak”.

21-latek, który myśli, że haggis jada się u nas na święta, tylko składniki są inne. 21-latek, który mówi, że mało u nich dziewczyn na wsi, że nie chce zostać rybakiem, ale taki czeka go los. Który przyznaje mi się, że pracował z Polakami w logistyce, a tak naprawdę jeździ pustym wózkiem widłowym po magazynie.

Polacy tymczasem mówią, że kurwa. Na banerze ich serwera łopocą husarskie pióra, dwa orły szarpią polską flagę, biały orzeł trzyma w pazurach AK-47, biel i czerwień leją się i dekorują. Są ostrzeżenia przed camperami, gliciarzami, kolesiami zabijającymi w spawn poincie, przejmującymi wozy wroga, zamieniającymi swoje samoloty i jeepy w broń kamikaze. Ale to wszystko jest po to, żeby admini mogli się powyżywać na biednej hołocie. Zabijesz opa, dostajesz kopa. Rozszalejesz się w metrze z M16A3, wykopią ciebie na ryj, bo statystycznie to niemożliwe, żebyś tyle zabijał i tak mało ginął.



Byłem raz nawet na serwerze, który reklamował się jako „nauka latania”. Ilekroć wzbiłem się w powietrze, admin krótką serią posyłał moje Suchoje w diabły. Latający Polak, As, biało-czerwony baron, nieodrodny syn Dywizjonu 303.

Polskie stroszenie się w husarskie pióra, nadymanie się i pierdzenie, szlachecka finezja i ziemiańska duma. Im większy kretyn, tym większymi literami wpisuje sobie PL albo VIP w nick. A gdy taki Seba VIP, Jebaka_PL albo Polish Pride przechodzi na obcy serwer, ginie kilka razy z rzędu – i to niemal od razu, jak typowy Kołolski z amerykańskiego filmu. Taki mięśniak bez mózgu, który tylko słucha rozkazów i marnuje miejsce w bojowym helikopterze, bo i tak dosięgnie go pierwsza kula.

czwartek, 6 września 2012

Jak to było z tym "Undergruntem"



Na imprezach "Undergruntu" pojawiali się goście z Olsztyna. Raz wzięty olsztyński prozaik postanowił kupić sobie trochę piwa na drogę w Iławie. Gdy wbiegł na peron, jego pociąg właśnie odjeżdżał, a wraz z nim dokumenty, bilet i reszta kasy. Historia milczy, jak udało mu się dotrzeć do Torunia na festiwal.

Zasada była jedna: poeci z Olsztyna muszą czytać pierwsi na spotkaniu. Źle jest od samego początku, ale woleliśmy nie wyobrażać sobie sytuacji, kiedy mieliby czytać w finale.

Robert Ostaszewski, gdy prowadził festiwal Proza Północy, usiłował rozerwać publiczność konkursami, w których nagrodą były książki. Zwycięzcy byli obrzucani nową prozą polską. Ostaszewski, co należy podkreślić, był konferansjerem. Z dziesięciu metrów potrafił ustrzelić polonistkę.

Aleksander Madyda z toruńskiej polonistyki dostawał na ogół dwa egzemplarze. W pierwszym nas recenzował – podkreślał wszelkie błędy w tekstach, zaznaczał uwagi na marginesach i zwracał go redakcji. Drugi podobno lądował u niego na półce.

Z propozycją pisania do nas felietonów zadzwoniliśmy z Mariuszem Gajkowskim do Jacka Kuronia. Zgodził się wstępnie, ale powiedział, że jest tak schorowany, że jego żona będzie musiała i tak to wszystko przepisywać. Uczulił, że negocjacje będą długie, ciężkie i skazane na niepowodzenie. Nie negocjowaliśmy.

Tak wyglądał nasz awanturniczy debiut – grudzień 2000.



Dużo grafomanii i wygłupu. Mariusz źle akcentuje i mówi głupoty. Filip robi dziwny szoł jako konferansjer. Wojtek czyta tysięczny wiersz o seksie. Magdalena Dampz mówi o tym, że kozaki zerżnęła z niej Bridget Jones. A gra i śpiewa Maciej Duszyński. Cóż, mieliśmy 20-21 lat. Niektórzy mieli się gorzej.

Radio Sfera postanowiło uczynić Mariusza i mnie reporterami. Mieliśmy zrobić reportaż z Majowego Buumu Poetyckiego. Złapaliśmy może z pięciu gości. Paweł Dunin-Wąsowicz śpiewał piosenkę o Lou Reedzie, poeta olsztyński nazwał drugiego poetę olsztyńskiego "Litwinem Chujowskasem”. Wszystkim zadawaliśmy pytania, w których odpowiedzi brzmiały (kolejno): „Undergrunt”, „Undergrunt”, bracia Giedrysowie. Nieco inaczej wyglądała rozmowa z Radkiem Łukasiewiczem z Pustek, który opowiadał mi o tym, jak działa dziwne urządzonko, które coś tam, coś tam indukuje i gitara miło brzmi. Później zmęczyła nas praca reporterska i zaczęliśmy robić wywiady sami ze sobą. Sprzętu nie zgubiliśmy, minidiski gdzieś na szczęście przepadły.

Raz na okładce wydrukowaliśmy nie te nazwiska, co trzeba. Łamacz wlał nazwiska poetów, których zaprosiliśmy do następnego numeru. Lekturę każdego wydania zaczynaliśmy od wyliczenia błędów, w pewnym momencie krótka ramka z przeprosinami i sprostowaniami stała się odrębną stroną.

„Fa-art” nazywał nas „literackimi hunwejbinami”. Rozrabialiśmy. Generalnie cały czas wokół nas były jakieś dziwne kwasy. Znęcaliśmy się nad słabszymi od siebie.

W tych dawnych dzikich czasach nikt za bardzo nie wiedział, czy nie wypada nie odpowiadać na maile. Odpowiadali więc wszyscy: niezależnie, czy byli Mrożkiem, czy profesorem z Krakowa. Niektórzy nie wiedzieli, jak nas kulturalnie spławić i wysyłali nam teksty. Zdobyliśmy czołówkę polonistyki: Czaplińskiego, Śliwińskiego, Jarzębskiego, Balcerzana.

Najgorzej wspominam pierwszą schizmę redakcyjną, kiedy z pisma odeszli Wojtek i Marcin Cielecki. Uparliśmy się z Mariuszem, że powinniśmy puścić kilka tekstów, o które w rzeczywistości nie było warto walczyć. Przekonaliśmy ich, ale postanowili więcej już z nami nie pracować. Wojtek wrócił do redakcji w czasie słynnego przewrotu pociągowego, kiedy Giedrysy obaliły redaktora Gajkowskiego, pozostawiając mu funkcję prezesa. Marcin wybrał dzikie i samotnicze życie poety bez pisma. I wyszedł na tym bardzo dobrze.

Najwięcej błędów popełnia się w czasie korekty.

Naszym najbardziej kosztownym wybrykiem było wydrukowanie zdjęć śrubek i nakrętek na najdroższym papierze na świecie. To pochłonęło chyba z 1/3 kosztów druku jednego z numerów. Zrobiliśmy to, bo mogliśmy tak zrobić.

Nakład każdego numeru "Undergruntu" ważył ok. 800 kg.

Byliśmy pionierami książkowego piractwa, zamieszczając tłumaczenia z elegancką formułą: „All the possible efforts have been made to contact with the copyright owners...”

Gości przyjmowaliśmy na ogół w łóżkach, to znaczy: w łóżkach leżeli redaktorzy, petenci siadali w ogrodowych krzesełkach. U starszych czytelników budziło to zrozumiałą panikę.

Regularnie pojawiał się u nas opiatowiec z chorą nogą i młody poeta, który skończył w szpitalu w Świeciu, gdzie wywołał bunt. Nauczyliśmy się zamykać drzwi na klucz po tym, jak w środku nocy z Milesa przyszli do nas amatorzy poezji dworskiej.

Stażystki chciały u nas zdobywać zawód.

Mariusz kiedyś otworzył drzwi kolesiowi w garniturze, który przyniósł wiersze swoich pracownic. Panie najęły się jako panie do towarzystwa. Rymowały. Nie wydrukowaliśmy, choć Mariusz trochę się bał, że zaraz ktoś przyjdzie odpiłować mu nogę.

„Undergrunt” nie pomógł nam w studiach, raczej rozkosznie nam w nich przeszkadzał. Bycie redaktorem młodego pisma literackiego chyba nigdy nie było sexy. Pewien wikary z podiławskiej wsi przeleciał w naszej redakcji studentkę chemii. Bez naszej wiedzy.

W siedzibie redakcji w dziwnych okolicznościach znalazły się: uliczny śmietnik (ale wypucowany), krzesełka barowe, dziesiątki skomplikowanych formalnie kufli z piwem (chowaliśmy je, gdy na imprezie pojawiali się barmani), mosiężna tabliczka z napisem „Konsulat honorowy Republiki Czeskiej”, a także ulubiony fotel nieznanego nam psa, po którym redakcja długo leczyła się z napaści pcheł. Poza tym było zimno, okna zakrywaliśmy kocami, na środku pokoju przez kilka miesięcy stał odkurzacz – nikt przez ten czas go nie ruszył, bo to groziłoby odkurzaniem.

Zanim właściciel kamienicy, w której mieszkaliśmy, został popularnym mecenasem toruńskiej kultury, postanowił rozprawić się z plagą pijaków szczających mu na wycieraczkę i drzwi wejściowe. Pod drewnianą podłogą przeciągnął odsłonięte kable z prądem, które raziły prądem wszystkich, co postanowili ulżyć sobie w bramie. Ten człowiek przeszedł długą drogę: od instalatora elektrycznego pastucha na kutasy do hojnego dobroczyńcy.

Raz w redakcyjnym pokoju zgubił się pewien znajomy. Kilkanaście minut szukaliśmy jego dzwoniącej komórki pod stertą papierów i ubrań. Znajomy wstał jakiś czas później z tej sterty i sam odebrał telefon. Podejrzewaliśmy, że ten nasz kumpel wzorem Lolka z „Bolka i Lolka” mógłby się zgubić w rękawie kurtki.

„Undergrunt” zakończył się beztrosko i leniwie. Bez kłótni, bez rozdrapywania ran. Miasto dawało coraz mniej kasy, skończyły się studia, zaczęło się bezrobocie, wyjazdy do Anglii.

Długi za ostatni numer spłacały nasze matki.

Za nagranie dziękuję Dawidowi Skoblewskiemu

wtorek, 4 września 2012

Poeta z rewolwerem w kieszeni

Dobre wieści dla toruńskich poetów i pisarzy. Pod auspicjami UMK powstanie pismo literackie „Inter-”. Nie dajmy się zwieść fatalnemu tytułowi i patronowi, po którym raczej niewiele można się spodziewać. Po prawie dziesięciu latach Toruń doczeka się periodyku literackiego. Były próby: coś usiłował zmontować Cezary Dobies, nad własnym wydawnictwem pracował też toruński oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Wszystko zakończyło się na knajpianym rysowaniu makiet i zamawianiu tekstów u przypadkowych autorów.

Większości zespołu redakcyjnego „Interu” nie znam. Wszystko prowadzi poeta i doktorant Tomasz Dalasiński, który dobrał sobie grono współpracowników godnych zaufania m.in. Rafała Derdę, Magdalenę Gałkowską, Karola Maliszewskiego, Szymona Szwarca, Pawła Tańskiego. Jest też rada redakcyjna. Nie lubię specjalnie rad redakcyjnych, ale w tej jakoś uspokaja mnie obecność Aleksandra Madydy, Macieja Wróblewskiego, Dariusza Brzostka i Radosława Siomy.

Plany są ambitne: powstanie biblioteka z trzema seriami – poetycką, prozatorską i krytyczną. Szkoda, że na razie „Inter-” nie doczeka się wersji papierowej – papier to nadal coś.

W końcu pojawi się jakiś następca „Undergruntu” - mam nadzieję, że zupełnie inny i lepszy. Pismo, które prowadziliśmy z przyjaciółmi, miewało dobre i złe chwile. Bywało redagowane podle, bez pomysłu, zdarzały się pomyłki i redaktorskie błądzenie w ciemności. Mieliśmy po 22-23 lata, gdy pismo osiągnęło największą poczytność, więc większość rzeczy zwalaliśmy na młodość i amatorstwo. No i chyba właśnie to wszystko sprawia, że archiwalne wydania przeglądam ze wzruszeniem i wściekłością. Bo zawsze można było to zrobić inaczej i lepiej.

W Toruniu ruszy literatura. Poeci i pisarze znów będą chodzili po mieście z podniesioną głową, z rewolwerem w kieszeni. Wokół pisma wyrośnie tłumek sympatyków i hejterów, a nic czytelnika lepiej nie łączy z redakcją niż bezinteresowna nienawiść i zazdrość. Wrócą środowiskowe kwasy, obmowa na stronie, złośliwe recenzje pod pseudonimem, pijani poeci połamią sobie nosy na spotkaniach, a kobiety najpierw będą kręcić się wokół pośledniejszych publicystów, aby po ich głowach i łóżkach wspinać się do redakcyjnych Jaggerów i Morrisonów.



W mieście zapanuje „Intergrunt”.

piątek, 31 sierpnia 2012

Zabawy z bronią



W sobotę w Kontrapunkcie muzykę będą serwowali fotograficy: Jacek Chmielewski i Zbigniew Filipiak. Współczuję im serdecznie i jednocześnie zazdroszczę. Impreza, w której amatorzy biorą się za didżejkę, może być sposobem na uratowanie tego dogasającego miejsca.

Nie mam żadnych doświadczeń didżejskich. Przypomina mi się za to sytuacja z klasowej dyskoteki. Zapewne z mojej strony nie jest to zbyt rozsądne, aby się dzielić z Wami tą historią, ale i tak ją opowiem. Nie da się zrobić dyskoteki bez głośników odpowiedniej mocy. Moje stare duże głośniki zostały na zawsze w salce prób w zamian za rozwaloną w drzazgi perkusję jednego z punkowych zespołów.

Kolega wpadł na pomysł, że pożyczy sprzęt od pewnego kumpla. W autobusie mówił, żebym uważał na słowa w jego towarzystwie. Koleś był szesnastoletnim chłopcem na posyłki miejscowych gangsterów, jego garaż zamienił się w małą dziuplę, kwadrat stał się przechowalnią rozmaitych fantów. On ubezpieczał tyły, kołował sprzęt, zajmował się drobną paserką, przekazywał wiadomości między zwaśnionymi grupami, dzięki czemu wiedział w przybliżeniu, komu groził wjazd na chatę.

Do tego wieczora nikt z nas do tych opowieści nie podchodził poważnie. Gdy weszliśmy do jego domu, od razu wyciągnął broń zza paska i przyłożył mi do głowy. Mogłem z siebie wydusić jedynie: „Nigdy nie mierz do człowieka”. Wybaczcie, ale w takich sytuacjach powtarza się hasła z dzieciństwa. Koleś zaśmiał się w głos, przyłożył sobie pistolet do skroni i nacisnął spust. Klik. „A mówiłem, że nienaładowany?” - powiedział wesoło.

Pistolet był prawdziwy. Jakaś wielokrotnie przerabiana podróba browninga. Lufa pachniała smarem, wszelkie numery były starte. Zaczęliśmy się bawić. Odbezpieczaliśmy i zabezpieczaliśmy, wypuszczaliśmy sobie do ręki magazynek. Pochylaliśmy broń jak na amerykańskich filmach. Zabawa byłaby pewnie dalej przepyszna, dopóki mój kolega nie włożył magazynka odwrotnie – z jednej strony magazynka była mała dziurka na iglicę, z drugiej był zaś kawałek metalu. Usłyszeliśmy „klik”. Ale to był „klik” mówiący, że wchodzimy właśnie do świata pełnego strachu i bólu.

Kolega potrząsnął podróbą browninga i pistolet zagrzechotał jak zepsuta dziecięca zabawka. Potrząsnął na wszelki wypadek jeszcze kilka razy i coś z niego wypadło. Wprost na megakiczowaty pluszowo-perski dywan, ozdobę typowego burżujskiego gargamela z olsztyńskich Brzezin. Właściciel broni nie okazał się właścicielem broni - jak to mówią policjanci. „Ja pierdolę, dzisiaj to przywiozłem od rusznikarza. Jestem trupem”.

Padliśmy na kolana. Trzech szesnastolatków na perskiej dumie pani domu - w poszukiwaniu kurewsko małej części, która wypadła z podłej podróby browninga należącego do olsztyńskiej mutacji Kiełbasy. „Najgorsze jest to, że nawet nie wiemy, czego szukamy” - próbowałem rozładować napięcie.

No i oczywiście nie znaleźliśmy. Chłopak na posyłki dzielnych chłopaków z miasta był na tyle honorowy, że pożyczył nam głośniki na dyskotekę. Zabrał się z nami i z tą felerną bronią do szkoły. No i za każdym razem kiedy nie podobała nam się piosenka. groziliśmy didżejowi pistoletem. Nie tłumaczyliśmy, że najważniejsza część tego browninga spoczywa w puszystym dywanie, który z rozpaczliwą pieczołowitością kilka razy w tygodniu czesze mama nastoletniej nadziei toruńskiego podziemia.

Machaliśmy pistoletem i leciał Włochaty, Guernica y Luno, poszło coś nawet Bunkra i Garbatych Aniołków. Szesnastolatki z naszej klasy, które w końcu mogły się umalować i przyjść na obcasach do szkoły, bawiły się źle. Ale myśmy woleli takie tam olszyńskie życie na krawędzi.

Nasza akcja dziś wylądowałaby jako pierwszy news w Faktach. Panowie z TVN-u otoczyliby boisko liceum żółtą „Uwagą”, a w tle wielkiej dyskusji o złej młodzieży pojawiłyby się gnojki z klubowymi szalikami wpatrujące się w kamerę tak, jakby miał zaraz wylecieć z niej ptaszek.

Jacek i Zbyszek będą didżejami w sobotę. Jeden z nich włączy pewnie niejeden raz „Dear Prudence”, drugi zaś będzie przesiąknięty do szpiku koncertem Krystyny Prońko. Zapewne przyjdę.

Panowie, bądźcie spokojni, czasy, w których na dyskoteki chodziło się z pistoletem i z pistoletem negocjowało się setlisty z didżejami, uważam za zamknięte.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Chiny, dresy, Skyway i pieluchomajtki

1.



Są czasami takie wieczory w Toruniu, kiedy naturalną koleją rzeczy jest ucieczka w paranoję. Wtedy na przykład warto porozmyślać o odległych, zapomnianych lub zmyślonych wrogach. Wybieram zwykle Chiny, czasami ewentualnie szukanie znaków, czy zbliża się nuklearna apokalipsa.

Gdy jestem w nastroju paranoicznym, myślę sobie o muzułmańskich Chinach: co by się stało, gdyby tę ekonomiczną i militarną potęgę wyposażyć w jakąś misję, znacznie mocniejszą od typowo europejskich nacjonalizmów? W głowie kilku miejscowych generałów z pewnością zakiełkowałaby kiedyś myśl, aby odparować z ludzi i wszelkiego życia całą półkulę północną.

Niewykluczone, że wojna się już zaczęła – Chiny po raz pierwszy mają okazję zniszczyć do końca swojego wroga. Tym wrogiem jest oczywiście ich odwieczny wróg – Japonia. Kurs jena jest najwyższy w historii: nie opłaca się kupować niczego Made in Japan. Niewykluczone, że Chiny spekulują walutą na skalę niespotykaną dotychczas w historii.

2.
W Toruniu nie ma Milesa, są Dwa Światy. Zupełnie inne miejsce niż ta dawna siedziba samobójców, alkoholików i niezrealizowanych artystów. Inny zapach, inne światło, takie bardziej kawiarniane i lekkie. Powstał naprawdę przyzwoity lokal, do którego pewnie lepiej będzie się chodziło jesienią i zimą.

Nie ma pojęcia, do której czynne są Dwa Światy. Możliwe, że nawet do szóstej nad ranem. Ale jak już jestem gdzieś o szóstej nad ranem, to jestem w Hipisówce. I to moje przyzwyczajenie raczej się nie zmieniają od kilku miesięcy.

To klub z muzyką na żywo. A ja z gitarą mam ten problem, że mogę grać dopiero, kiedy powoli jest mi wszystko jedno. Chwilę później pojawia się moment, kiedy generalnie powinienem się wycofać z wszystkiego. Raz w Hipisówce zdarzyła się sytuacja, kiedy mogłem grać i długo długo nic mi nie dolegało. Obyło się bez zakazów stadionowych.

W takich momentach hipisówkowego triumfu człowiek myśli, żeby założyć od razu kilka zespołów: jeden niech gra radykalnego hard core'a z politycznym przesłaniem, a drugi niech uprawia konfesję.

Hipisówka jest salą prób – na własne oczy widziałem narodziny kilku zespołów, niejeden podpity grajek wracał po latach do porzuconego instrumentu, pojawiło się kilka autentycznych talentów wokalnych. W przeciągu pół roku zauważyłem, że coraz mniej muzyków zamęcza publiczność Dżemem, że kolesie przychodzą sobie pograć np. Moloko albo „Simply The Best” Tiny Turner. Zwykły lokal z karaoke zaczął się profesjonalizować. Są miejscowe gwiazdy, jest niezwykle żywa giełda towarzyska. Dam sobie rękę uciąć, że wkrótce pojawią się tam konkretne pieniądze.

3.
W strategii rozwoju kultury Torunia jest kilka cytatów z Zygmunta Baumana, ale nie ma nic o miejscowych artystach, funduszu filmowym, metropolii bydgosko-toruńskiej. Na wszelki wypadek nie mówi się też o pieniądzach. Czy radni mogą przyjąć w ogóle taki projekt pod dyskusję?

4.
W Dwóch Światach słyszałem kawałek niezłego dialogu dresopodobnego typa z dwiema dziewczynami.
- No bo to jest Hłasko – rzekła jedna z nich.
Facet w tym momencie zrobił uczoną minę, napiął się przy barze, ale milczał. Dziewczyny nieco zwątpiły.
- No Hłasko – zauważyła ta druga. - Znasz przecież Hłaskę.
Dresopodobny koleś pomyślał chwilę i rezonu, który nie zawiódł go w czasie wielu rozmów z wykształconymi kobietami, nie stracił:
- No tak, tak. Z widzenia pewnie znam.

5.



Zaraz gdy skończyłem myśleć o Chinach, pomyślałem o leksykografach z Nokii, którzy tworzą słowniki w naszych komórkach. Granice języka są granicami naszego świata, więc granica słownika T9 jest granicą naszego świata. Jest w nim: holocaust, fidel castro, stalin, hitler, kaczyński, wałęsa, dmowski, piłsudski. Zamiast „cipa” jest „adra”, zamiast „dupa” jest „etra”, jest „chul”, który oznacza wiadomo co. Kiedy Nokia zechce zabrać nam jedno słowo, po prostu każe nam je wpisywać klawiaturą. Po pewnym czasie z lenistwa nauczymy się tego wyrazu unikać.

6.
Skyway w przyszłym roku będzie Bella Skyway. Jak zapowiadają potentaci produkcji waty w naszej części kontynentu, festiwal światła będzie się odbywał równolegle z dniami opieki długoterminowej. Jeśli rozpoczynający się dziś festiwal zachowa podobny poziom artystyczny jak w zeszłym roku, uznam, że to dobrze, że sponsorem tytularnym została największa w Europie fabryka pieluchomajtek.

piątek, 10 sierpnia 2012

kamisiakcemisia19 [fragment prozy]



czesdc niewiem który raz juz do ciebie pisze ale niemam co robis i sie nudze bez ciebie siedze juz od 15 ale ciebie ciagle niema ale bede czekac do 20;00tak jak obiecalam i no bede caly czsa siedziala na kompie niemoge sie doczekac na nasze spodkanie i niewiem co naposac !!!!!!!!!!!!!! ale sie rospisalam ale niewiem cio mam robic juz niemoge sie doczekac ale niewiem ani nienapisales dzisiaj niewiem co sie dzieje ani 1 nie napisales:((((((((((((((((((

niom i co dalej lzej mi dlatego ze sie przyznalam ze mam 19 lat aa ide dzisiaj na dyskoteke moze zabiezesz sie zemnom do hipnoz niewiem czy znasz ta dyske a teraz leci moja piosenka umrela riohany ale sie rospisalam ale noezaluje szkoda pamietasz jak napuisalam ci maila i niedoszedl !!!!

bym ci go napisala jeszce raz ale mi sie niechce ale niewiem co napisac................................

no cio jeszce chcesz wiedziec o mnie ja z checia powiem a nie przeszkadza ci to ze w tym roku dopiero skończe 19 lat i ze jestem blondynka o niebieskich oczach
tetraz juz wszystko wiesz ale dziekuje ze mi uwiezyles i dziekuje za takie poswiecenie ze napisales do kogos innego co siedzialy jkolo mnie o powiedziales ze mi wiezysz mam nadzieje ze dobrze ci suie czytalo mojego maila mam jeszce czas i niewiem ci napisac !!!!!!

to i tak jest krutkie a mam nadzieje ze sie odwdzieczysz i napiszesz mi równiesz cos dlugiego i napiszesz czy ci sie podobam bo napewno napoiszesz po naszym spodkaniu wiec napisz mi cos pieknego ok !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
co tu dalej napisac !

nudze sie i napisze ci co teraz leci w radiu przez caly czs slucham radia gra i pisze do ciebo niewiem co juz mi slów braknie !!!!!!!!!!!!!!!
teraz leci lista mam nadzieje ze wiesz co to jest to lista z piosenkami ale !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
zmeczylam sie troche mam nadzieje ze podobam ci sie jak tio przeczytasz teraz przed przyjazdem to odbierz to jak po przyjeżdzie !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!niewiem co mam ci nap[isac mam nadzieje ze przyjedziesz a kiedy jeszce bedziesz na gg???????????????????????????????????????
a co ty do mnie czujesz a muwilam ci juz o nowym mailu ale wole podac jeszce raz !!!!!!!!!!!!!!!!!

a wiesz jakie mam haslo związane z toba !!!!!!!!!
papappapapapapapapa wreszcie musze skonczyc naprawde musze konczyc pa napisz mi cos tak dlugiego jak to papapapapa
kochana

Cze, jesze raz ci wysylam moje foto bo niemam innych a jak ci niepasuje to twoja sprawa

siemka czesc dlugo mnie nie bylo na kompie bo niemogłam bo musiałam troszeczke pobyc z moim chlopakiem ale wiesz u mnie ok
no no neiwiem co mam pisac bo juz dl;ugo nie gadalismy i nie jestem na bierzaco co sie dzieje no i wiesz o czym tu z toba pogadac a masz dziewczyne bo ja wreszcie mam chlopaka ale wiesz mozemy z soba tylko gadac bez zadnych spodkan ok niewiem czy ci to odpowiada

sory ze tak dlugo nie pisalam ale wiesz nie moglam

ty co ty se myslisz ja pisze a ty siem nie odzywasz a bylam wczoraj na cza i ty tez byles ale juz niechcialam z toba gadac bo jestes obrazony nara

pa jak tam u ciebie juz dlugo nie pisalas pa:)
*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

czesc jak tam u ciebie jak zauwazyles to nie pisz juz nanic z poczty na wp ~!!!!!!!!!!!!!!!!!tylko zacznij pisac podoba ci sie to ?????????????????????? pisz do mnie papapapappa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

cze kochanie mama pytanie przyjedziesz dzisiaj do mnie papapapa

czesc u mniie nic ciekawego a co tam 7 ciebie szkoda ze siem nie spodkalismy a mopglismy okpapapapa
ok kiedy indziej sie rozpisze a teraz cie pamietam papap asdia

czesc wiec ok sluchaj calkiem zapomnialam ze masz przyjechac i bylam do 18 i pózniej poszlam za 5 20;00 i ciebie nie bylo i wszyscy muwili ze cie nie bylo czyli mnie oklamujesz papapa jak chcesz do tegopodejsc z dystansem to prosze nardzo ja ci nie zabraniam ale wiecej razy mnie nie oklamuj papapap

ty mnie nie klam bo ja przyszlam o za 5 20 i cie nie bylo i to mnie nie obchodzi wiesz ty mnie lepiej nieklam bo ja tego nielubie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!a ja nirklamie teraz wiesz i prosze poraz ostatni nieklam papappa

cze ty pisze poraz ostatni dzisiaj ty mnie nie klam bylam na gg od 14;30 do 15;30 i co cie nie bylo!!!!!!!!!!!!!!!
...........hmmmmmmmmmmmmmmm..............
a rozumniem chcesz sie namnie odegrac na tym ze mnie nie bylo wtedy zapierwszym razem jak mniales przyjechac ale za drugim razem ty klamale bo cie nie bylo a powiec mi jeszce gdzie czekales bo jestem bardzo ciekawa wszystkim pokazalam twoje foto i wszyscy muwili ze cie niebylo i nie wciskaj mi kitów ok narazka znowu sie rospisalam papapap

czesc juz nie chce ni sie do ciebie pedale pisac mialam zwale z ciebie idioto!!!hahahahaha ale cie nabieralam ty debilu ale glupek z ciebie!!!!!!!!!! ty no yto kncze juz nie bede pisala ty stary osle!!!! fajnie sie bawilo z toba

czesc przepraszam za wtedy
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
przepraszam wybaczysz mi ????????????
papapapapa

ok tomjeszcze raz przepraszam nieiwm za co ale przepraszam papa

czesc niewiem co ci napisac ,ale napisze jak najdluzszy ok !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ok no niewiem za co cie przepraszam aaaa za to zer wtedy niechcialam z toba gadac na cz teraz juz wiesz za co cie przepraszm .No a jak tam u ciebie bo u mnie ok musiedsz mi powiedziec kiedy bedziesz w toruniu bo musiemy siem spodkac !a jeszce raz przepraszam za to ze z toba niegadalam ale musialam wtedy przeprosic takiego Rosl19
napewno go znasz ok bede konczyc juz niedlugo za 4 dsni bede pisac czesciej bo bede mniakla komputrr w domu ok papapap napusz jecze dzis!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

czesc dzienki za list i naprawde trzeba dac sobie spokuj z przepraszaniem !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
a ja niemam zadnego swojego, foto!!!!!!!!!!!!!!!!!!
i nieiwem co ci mam napisac !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
jak bede na cz to do ciebie napisze dzisiaj napewno wejde na gg i bede cie szukac i nieiwem co ci jeszce napisac !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
a wyslalam wiadomosc do tadka z radia gra i pozdrawial cie i bylo to w piatek moze ty tez cos wyslesz podaje maila do radia gra
tadek@gra.pl
i musisz napisac temat pozdrowienia ok bede juz konczyc dzienki za list dzieni jeszcze raz ze siem nie obraziles za wtedy i przepraszam papapapap

ok ja tyez niewiem czy siem spodkamy nie niesluszlam zyczen i mam niock ok papa

sluchaj!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
jak ty masz dalej byc z tra dziewczyna to niemamy o czyum gadac ok!!!!!!!!!!!!!
jak z nia bedziesz to niemammy sie nawet poco spokac albo ja albo ona niestety !!!!!!!!!!!!!!
a mam jeszce jedno pytanie a ona jest taka ladna ze niewiem czy hjest taka zakochana w tobie a ty w niej ????????????
papapappapa

najlepiej bedzie zebys przyjechal z niom ok a nieodpowiadasz na moje pytania z poprzedfniego maila!!!!!
a przyjedziesz w niedziele do pajonka???????????

czesc no niewiem co mam teraz zrobic z tym co mi powiedzialaes na biegu niemogles powiedziec szybnciej?

ejjjjjjjj no to mogles napisac ze za jakies 15 min bedziesz w pajonku i luzik a ty co zrobiles ????????/
no to papapap mam nadzieje ze przeczytasz ta wiadomosc

sory ze nieodpisywalam na twoje listy ale niebylo mnie w toruniu bo bylam w olsztynie u wujka :)))))))))
no okazalo sie ze mam tam wujka :))))))))))
super co moglam napisac ale niestety nie mnialam kasy przez jakis czaspapapapa

no dzienx ale nie moglam bio ja naweyt nieiwedzialam gdzie jade bo to byla niespodzianka no wiesz ok papapaciu

niedzienki ,ale niechce utrzymywac z toba juz zadnych kontaktów !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
powinnes sie domyslac dlazcego!!!!!!!!!!!!!!!!!!
dlatego ze masz dziewczyne papapapapa

nei nei!!!!!!!!!!!!!!!!!

czwartek, 12 lipca 2012

Te małe różnice



1.
Toruń jest miastem dziwnym. Przekonałem się o tym już na pierwszym roku studiów, gdy postanowiliśmy się upodlić w gronie polonistów – sami faceci, trochę wódki, trochę piwa. Alkoholu oczywiście było za mało, więc dokupiliśmy kilka win i ruszyliśmy ze Starówki w stronę akademików, aby przekonać pozostałych polonistów do chlania z nami. Rodzice spali właśnie spokojnie w sąsiednich województwach, więc było o nas głośno jak o lisowczykach - nasz szlak znaczyły porozbijane kosze na śmieci, barykada ze śmieci na torowisku tramwajowym, krótka kłótnia ze strażnikami aresztu śledczego i śmietnik przerzucony nad murem. Ci, którzy do nas dołączyli z akademików, od razu odłączyli się od grupy, którą z pewnością czekają kłopoty.

Policja toruńska jest nierychliwa, ale sprawiedliwa. Dopadła nas dopiero na Bulwarze Filadelfijskim, gdzie urządziliśmy spływ bulwarnianych dekoracji Wisłą do Bydgoszczy. Takie pijackie misie patysie.

Otoczyły nas dwa radiowozy i samochód ochrony. Znikąd ratunku. Proste a celne pytanie:
- Coście zrobili z tymi dwoma kiblami?
Przez wszystkie aktywne synapsy zmęczonego alkoholem mózgu przepływała prosta odpowiedź:
- Jakie znów kible? Myśmy nie ruszali po drodze żadnych kibli.
- No, kible, dwa kible wrzuciliście do Wisły.
- Jakie kible, proszę pana?

Wtem młody policjant wziął nas na stronę i szepnął:
- W Toruniu tak się mówi na kosze na śmieci.
Wyprostował się nagle i krzyknął:
- No więc gdzie są te dwa kible?

Zrobiło się niemiło, gdy panowie policjanci postanowili rozbić wieczór zapoznawczy filologów, wybierając jednego z nas na myjkę. Lubię myśleć, że w swoich wyborach kierowali się chęcią rozbicia stada, wskazując do zatrzymania najsilniejszego osobnika, bo padło właśnie na mnie. Od sprawy się wykpiłem i impreza znalazła swój oczywisty finał w Pilonie.

2.
Torunianie mają dziwne upodobania kulinarne. Wszyscy naokoło dziwią się, że u nas można zamówić pizzę i zapiekankę z majonezem. Z początku też wydawało mi się to absolutnym szaleństwem, ale dziś nie wyobrażam sobie pizzy bez majonezu.

3.
Toruń osiągnął bezsprzecznie mistrzostwo w jednej dziedzinie – knajpy. Zapewne nigdy nie będziemy miastem z najlepszym uniwersytetem, z mocnym biznesem, błyskotliwym przemysłem kreatywnym, ale tu zawsze można iść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko.

Filip Onichimowski – mój serdeczny przyjaciel, prozaik i barman z olsztyńskiego Sarmaty - zapytał mnie, co to jest ta cała Hipisówka. Wytłumaczyłem: „To taka knajpa, w której jest pianino, perkusja, gitary i bas i jeśli koniecznie chcesz pijany sobie pograć z obcymi ludźmi, możesz sobie pograć”. Filip zadumał się chwilę i stwierdził, że coś takiego w Sarmacie by u niego nie przeszło, mimo że nieraz zapraszali tam muzyków. Olsztyński lud z ul. Skłodowskiej-Curie i Wyzwolenia zapewne zabrałby instrumenty do domu. Choć złodzieje tam są raczej mało sprawni – nie znają się na AGD i gdy kradną czajnik elektryczny z knajpy, to zapominają o podstawce.

Olsztynian dziwią toruńskie zwyczaje knajpiane – że bez specjalnej napinki wiele knajp czynnych jest w dzień powszedni do rana, że niektóre knajpy otwierane są już o ósmej, że do wódki możesz sobie zamówić mały soczek w kieliszku, i to zupełnie za darmo.

4.
Gdy wszedłem w koszulce reklamującej olsztyńskiego Sarmatę do toruńskiej Tratwy, odezwała się pewna klientka: „Boże, co ty za menelnię polecasz? Tam wszyscy w południe już są pijani”. W Olsztynie pije się bardzo szybko, alkohol penetruje głębiej, bo inne jest tam powietrze. Trzeba zdążyć przed godz. 22, bo później nie kupi się nic nawet na stacji benzynowej. Do knajpy człowiek musi się wybierać za dnia, bo wyjście do knajpy o trzeciej nad ranem, co w Toruniu akurat nikogo nie dziwi, jest całkowicie pozbawione sensu w Olsztynie. Zapomnijmy o luksusach jak darmowa popita w kieliszku czy to, że barman wezwie za ciebie taksówkę. Olsztyn to surowa ziemia dla knajpianych pijaków.

Olsztynian po toruńskich knajpach trzeba zawsze prowadzić za rączkę, bo niechybnie przylepią się do innego towarzystwa i zagubią w akcji. Tamtejsi poeci na imprezach literackich u nas zwykle występują jako pierwsi, bo w Toruniu zachowują się jak Szwedzi w strefie wolnocłowej i generalnie gdy nie obsadzi się ich w pierwszym czytaniu, ich występ w zasadzie nie ma większego sensu.

W Toruniu gdy barman ci mówi, że impreza odbywa się do ostatniego klienta, to wiedz, że jest przygotowany, że w knajpie zastanie go nie tylko świt następnego dnia, ale także – jak dobrze pójdzie – przybije piątkę swojemu zmiennikowi.

niedziela, 1 lipca 2012

Wideofilmowanie. Tanio, okazja



W piątek byłem na „Homo Musicusie” - filmie toruńskiego reżysera Ryszarda Kruka. Za wstęp do Dworu Artusa zapłaciłem 20 zł. Gdybym znalazł w kieszeni dodatkowe cztery, mógłbym wybrać się na seans Avengers 3D w Cinema City, ale wybrałem dokument o toruńskiej scenie muzycznej. A w nim pełno znajomych: Sofa, Uniatowski, Cebo, Pchełki, Bogdan Hołownia, didżeje z eNeRDe, HATI.

Lista nieobecności jest dość długa. Nie ma nic na temat Kobranocki, Bikini, projektów muzyków z Republiki, Manchesteru, Hotelu Kosmos, Mateusza Waleriana, Pawła Wakarecego i ani jednego kompozytora muzyki współczesnej. Jest za to prof. Roman Grucza i Ergo.



Mówi się, że nie ma głupich pytań. Ta zasada całkowicie nie obowiązuje w przypadku pracy reporterskiej. Można odnieść wrażenie, że autor filmu zrezygnował z klasycznego wywiadu, który wymaga przygotowania merytorycznego i przede wszystkim nienasyconej ciekawości, a sięgnął po kwestionariusz z pytaniami typu: czym jest muzyka? czym jest dla ciebie dźwięk? jak to się wszystko zaczęło? co dalej?

Filmowcy nie zadali sobie trudu, aby przebić się przez gąszcz oczywistości i banałów. Rozmowy wydają się identyczne, muzycy doszli do podobnie niezbyt odkrywczych wniosków: że jesteśmy otoczeni dźwiękami, że muzyką jest wszystko, że ciało brzmi. Typowe artystowskie mambo dżambo. To wszystko niestety nieco przypominało rozmowę niedoświadczonego dziennikarza z prezesem Coca Coli, którego żadne pytanie nie jest w stanie zaskoczyć, bo sztab fachowców od PR przygotował mu drobiazgowe Q & A.

Właśnie głupie pytania sprawiają, że Tomasz Organek z Sofy wychodzi na kogoś, kto w wieku 35 lat dowiaduje się, że w próżni nie ma dźwięku, a Rafał Kołacki, pochodzący ze świata industrialu, folku i grind/deathu, okazuje się fanem Perfectu. Nie muszę oglądać filmu, aby wiedzieć, co lider Rejestracji robił w latach 80. Żaden z artystów nie został w tym filmie należycie przedstawiony: zamiast emocji dostaliśmy garść nieświeżych autodefinicji. Widz nawet nie dowiaduje się, jaki jest ten toruński Homo Musicus.

W zasadzie pod względem formalnym nowy film Kruk nie różni się od jego „Taksówkarza”, który tworzą fragmenty wywiadu z offu zestawione z obrazem o stylistyce weselnego wideofilmowania. Drobiazgi techniczne pogrążają doszczętnie ten film. Fragmenty skręcone są różnym sprzętem, bohaterowie są niestarannie sfotografowani, rozjaśnieni niemal do wypalenia. Mikrofon szeleścił przy rozmowie z Organkiem, głos Uniatowskiego przypominał uroczyste trzeszczenie ministra edukacji z głośnika w czasie dawnych apelów szkolnych, a Ergo usiadło za daleko od wazonu z mikrofonem. Nie wiem, jak można spieprzyć nagłośnienie filmu muzycznego. Czy można było źle nagłośnić „Buena Vista Social Club” albo Pink Floyd Live At The Pompeii”?

Doprawdy nie wiem, jaką prawdę o Toruniu i pracujących tu muzykach chciał mi przekazać Ryszard Kruk. Że wszyscy, mimo ewidentnych różnic estetycznych, myślą podobnie? Że ciężko jest muzykowi w tym mieście? Że muzyka jest tu wszędzie? Zobaczyłem film za 30 tys. zł, który wydaje się wielokrotnie gorszy od zwykłych telewizyjnych produkcji. Do tego jeszcze niespójny, kompozycyjnie i technicznie niezborny, niemówiący nic, a mimo to przegadany.

A dokumenty o muzykach robi się tak.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nie pamiętam

1.



W tym śnie podobam się tylko mężatkom. Nie chcą mieć ze mną nowych dzieci, mam im pomóc wychować stare. Wchodzę do ich domów, na starych zapiaszczonych dywanach widzę porozrzucane zabawki. Czuję się jak na wizji lokalnej w VHS, puszczonej z dopiskiem „Archiwum” w „Uwaga TVN”. Na moją twarz wystarczyło sześć pikseli. Zręcznie unikam wszystkich pułapek, wszystkich zasadzek. Dziecko płacze w drugim pokoju. Mówię do mężatek: „Rozbierzcie się”. „Ty pierwszy” - rzucają figlarnie mężatki, odsłaniając zęby pełne czarnych socjalnych plomb.

2.
Albo sen, z którego nie da rady się wybudzić, który trzyma mnie za rękę do rana. Sen po złym piątku, po którym mózg łuszczy się i pieni. Pojawia się w nim coraz więcej wolnych miejsc. Miejsc, które należy obejść, bo bolą, pogoni, które należy zgubić. Mózg pracuje nad tym, żeby połączyć ze sobą przestrzenie przedzielone pustką i martwicą. Szuka nowych asocjacji i korespondencji, wiąże obrazy i teksty, których nie da się połączyć.

3.
Budzę się, otacza mnie doskonała biel. Kilka głosów, mówią o mnie.
- Dostał taką dawkę, że obudzi się za dwa dni.
- Nie, nie, żadnych dokumentów, żadnych papierów.
- Tak, policja ma. Był fotograf.
- Tak, pod czterdziestkę.
- Chcieli, żebyśmy go nie golili. Że może wtedy ktoś.
- Coś tam wyje po swojemu.
- Jest bardzo odwodniony.
- To po co te pasy?
- Na wszelki wypadek.
- I co? Kilka dni i na Wojska?
- Tak, tak. Niech się sami martwią.

4.
Obojętna twarz młodego mężczyzny. Za nim krząta się starszy.
- Nic do niego nie dociera. Jak się nazywasz?
- Daj spokój, zostaw. Facet zaraz się rozsypie.
- To jakiś menel, co? Bezdomny?

5.
Inna biel. Szorstka niebieska koszula, jądra z zimna tulą się do ciała. Kobieta. Krótkie brązowe włosy. Druciane oprawki z trudem utrzymują tłuste szkła. Nie patrzy na mnie.
- Czy pamięta pan, co się stało? Jak się pan nazywa? Pan mnie w ogóle słyszy? Kiwnij głową, jeśli mnie słyszysz.
Wchodzi sanitariusz. Słyszę tylko jej głos.
- Pawełku, słuchaj, czy coś wiadomo na temat tego nowego? A dali chociaż coś do „Olsztyńskiej”? Dwa razy?
Za jej plecami majaczy kalendarz. Październik, 1998 rok.

6.
Jest 1998 rok. Jeśli jest październik, zacząłem właśnie studia w Toruniu. Za oknem panuje AWS i Jerzy Buzek. Za trzy lata spadną wieże w Nowym Jorku. Tyle śmierci, której chciałbym zapobiec. Tyle piosenek, które można byłoby ukraść. Tyle wierszy, które bez wstydu można byłoby komuś podebrać. Przewidzieć dwie nowe polskie wojny i dwa uderzenia kryzysu, ostrzec Geremka i Kaczyńskiego.

Rodzice są w pracy. Ja jestem w Toruniu z M. i jest nam dobrze. Jest słoneczny październik. Pada tylko wieczorami. Udaje mi się przenieść ze specjalności ogólnej na kulturoznawstwo. Pierwsze piwo w Kotłowni, mieszkanie z Mariuszem na Łaziennej. A. w tym samym czasie zaczyna klasę maturalną w Człuchowie. Zupełnie nic o sobie nie wiemy.

I zapominam o wierszach i piosenkach, wskrzeszaniu zmarłych celebrytów i polityków. Chcę jechać do Człuchowa, wyć pod oknem mojej nieistniejącej jeszcze A. Ale nic nie mogę. Dzielą nas cztery lata. W szpitalu psychiatrycznym przy ul. Wojska Polskiego w Olsztynie leżę spięty pasami, mimo że nie mówię, mrużę tylko znacząco oczy, nie mam ani jednego zęba po lewej stronie zdrętwiałej twarzy. Brodę mam siwą, włosy siwe.

7.
Biel, w której widać tylko twarz matki w zimowym ubraniu. Płaczę bez łez.
- Właśnie wróciliśmy z kościółka. Już, już - mówi.

8.
Biel. Odpinają pasy, podnoszą mnie z prześcieradłem.
- Kuźwa, a ci kolesie z pogotowia to nawet nie wyszli.
- Lepsze to niż po zakład dzwonić. Niech se w miejskim umiera.

9.
I gdy tak leżę, gdy prześcieradło śmiertelnie mnie przykrywa, powtarzam sobie mantrę, powtarzam ją sobie tak. Jedynka, Redykajny - Likusy. Dwójka, Zatorze – Nagórki. Trójka, Dworzec – Słoneczny Stok. Czwórka, Jakubskie – Osiedle Mazurskie. Piątka, Jakubskie – Kortowo. Szóstka – chyba Dajtki, nie pamiętam. Siódemka, Dworzec – Dajtki. Ósemka – nie pamiętam. Dziewiątka, Dworzec – Kortowo. Dziesiątka, Jakubskie – Dajtki. Jedenastka, Dworzec - Nagórki. Dwunastka – Kościuszki, nie pamiętam. Trzynastka – nie pamiętam, Dajtki. Czternastka, Dworzec – Barczewo. Piętnastka , Kortowo – Jaroty. Szesnastka, Kołłątaja – Likusy. Siedemnastka, Likusy – Jaroty. Osiemnastka, Klewki, nie pamiętam. Dziewiętnastka – nie pamiętam. Dwudziestka – nie pamiętam. Dwadzieścia jeden – nie pamiętam.

wtorek, 19 czerwca 2012

Marek jedzie na Wyspy

1.
Mówi się, że Pub Beczka na Rynku Staromiejskim jednego wieczoru w czasie Euro sprzedał 1200 litrów piwa. Lokal pełnił rolę huba dla wszystkich Irlandczyków, którzy zatrzymali się u nas na tydzień. Bardzo żałuję, że mistrzostwa spędziłem w domu, wychodząc w mrok tylko po upokarzających remisach polskiej reprezentacji.

2.
W Kontrapunkcie spotkałem kilku miłych, nieco starszych Irlandczyków. Jeden z nich o celtyckim imieniu Gus jest policjantem. Podejrzewam, że w Polsce nie znajdziemy funkcjonariusza policji wśród szalikowców. U nich podobno to nic nadzwyczajnego. Gus nie mógł zrozumieć, dlaczego Polacy tak chętnie powtarzają mu, że mają problem mentalny z policją. Podejrzewał, że zapewne to ma związek z tym, że zawsze to był element systemu opresji – i to nieważne, czy zaborców, hitlerowców czy Sowietów.

Tłumaczyłem mu, choć nie wiem, czy zostałem zrozumiany, że oni zawsze stoją tam, gdzie stoi ZOMO, że gdy czasy się komplikują, gdy ludzie wychodzą na ulice, oni stoją zawsze w tym samym miejscu i są chowani do tego, aby słuchać rozkazów. Aby rozjaśnić mu wywód, rozpocząłem wątek IRA i INLA i wtedy chyba pojął, o co mi chodzi. W podzięce zaśpiewali mi „Fairytale of New York”, ale wulgarną zwrotkę wykonali głosami przyciszonymi.



3.
W międzyczasie dowiedziałem się, że tylko niektóre puby zarabiają na Euro. Poza Rynkiem Staromiejskim, gdzie zabawa trwa w najlepsze, wszyscy narzekają: że Irlandczyków było mało, że Polacy również niechętnie się pojawiali. Dowiedziałem się, że Kontrapunkt nie przynosi spodziewanych zysków – lokal, w którym zwykłem rozpoczynać piątkowe imprezy, w którym zazwyczaj co tydzień zostawiam najwięcej pieniędzy, bo piwo szybko mi się nudzi i dynamizuję narrację szotami, ma aż tak wielkie problemy, że jego właściciel jedzie na osiem tygodni do Anglii pilnować bodajże jakiegoś sklepu.

Pewnie dałoby się przeżyć piątek bez Kontrapunktu, bo miasto doskonale daje sobie radę bez Piwnicy Pod Aniołem, knajpy Teatru Wiczy, Milesa i Jazzgodu, ale po co zmieniać dobre piątkowe zwyczaje?

4.
Czy da się ten lokal uratować? Zapewne podbicie cen lecha do sześciu złotych za szklankę nie wystarczy. Zapewne też nie ma co rezygnować z kawiarnianego profilu w dzień. Zapewne też nie da się wypieprzyć z piwnic didżejów, którzy na ogół generują same straty. Tańce widziałem tam może ze cztery razy, ale nigdy nie było szaleństwa. Na ogół didżej rozkręca pudło na maksa, licząc na to, że na dole zapanuje tłok jak na schodach w World Trade Center, ale frekwencję robi jedynie jego znudzona nadopiekuńcza dziewczyna, która pilnuje, aby panie w piwnicy zmierzały jedynie do toalety, a nie na pogawędki z panem za deckami.

W piątek zagrała tam Butelka – wystarczy trochę prawdziwej muzyki, a nie set didżeja Fuckheada w śmiesznej czapce, i już są ludzie. Może jednak dałoby się pchnąć lokal w tym kierunku? Oczywiście bez przesady.

No chyba że didżejem stałby się niejaki Rohstein z Olsztyna, który pewnie wiedziałby, jak poruszyć znudzoną toruńską publikę:



Zapewne, aby uratować to miejsce, wystarczyłoby pewnie to, żebyście tam więcej pili. No to więc apeluję: ratujcie Kontrapunkt. W piątek będzie dobra okazja, aby to zacząć - Marek Szczepański otwiera swoją wystawę fotograficzną.

środa, 13 czerwca 2012

Toruń już nie jest miastem magicznym



Chętnie przypominam myśl jednego z wykładowców uniwersyteckich, który opowiadał mi o swego rodzaju sinusoidzie nastrojów na UMK. Uczelnia żyje w pięcioletnich cyklach: są lata dobre i są lata martwe. Rytm szkoły wyznacza też w pewnym sensie rytm całego miasta.

Podejrzewam, że teraz znaleźliśmy się w punkcie zero albo sinusoida wytrąciła się ze swojego cyklu, bo nadal nie wiadomo, czy po latach marazmu - zamiast się rozwijać - nie pogrążymy się w kolejnym kryzysie. Możliwe, że jednak miasto żyje w innym rytmie; możliwe nawet, że wyznaczają go wybory samorządowe, które od trzech kadencji wygrywa Michał Zaleski, możliwe nawet, że w jakimś sensie to jego administracja wpływa na to, że ludzie wybierają małą i bezpieczną stabilizację, a nie strukturalne zmiany w Toruniu.

Na Facebooku działa kilkanaście grup, które na fotografiach przedstawiają to, jak wyglądało środowisko artystyczne miasta w latach 80. Toruń w tym czasie wydał Republikę, Kobranockę, Rejestrację, Bikini, Nocną Zmianę Bluesa i Mariusza Lubomskiego. Był niezwykły klimat do tworzenia i działania, mimo że warunki były ciężkie. Dzisiaj sytuacja wydaje się znacznie lepsza, a mimo to nasza muzyka i literatura w żaden sposób nie może doścignąć lat 80. Po prostu ciężko porównywać Sofę, Manchester i Małpę do Republiki i Kobranocki.

Przypatrując się zdjęciom z Facebooka, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to były po prostu cudowne lata. Była w tym wszystkim jakaś wolność, jakaś nawet cudowność. Toruń dziś nie ma magii, jest dionizyjskim miastem, w którym artyści nie pracują, ale bawią się.

I pomyślałem o mieście, które jest bardziej apollińskie, którego wyjątkowość nie bierze się z wyjątkowości architektury, ale z wyjątkowości ludzi, które to miejsce zamieszkują. Automatycznie pomyślałem o Bydgoszczy, która nigdy nie stanie się drugim Poznaniem, mimo że niektórzy mieszkańcy mają takie ambicje.

Pomyślałem też o moim Olsztynie, które niemal pod każdym względem nie ma się co równać do niewiele większego Torunia. Ale to właśnie w tym niewielkim mieście dzieją się rzeczy wielkie, bo wszyscy zdążyli pogodzić się z tym, że lepiej tam nie będzie, o ile nic się z tym nie zrobi. Mariusz Sieniewicz nie wydałby kolejnej powieści o kobietach, Włodzimierz Kowalewski nie opisałby, jak wyglądałoby jego pokolenie za pół wieku, Tamara Bołdak-Janowska nie rozprawiałaby się z potwornościami polskości i polszczyzny.

W Olsztynie rozmawia się z martwymi. W tym względzie to najbardziej polskie miasto ze wszystkich, mimo że na olsztyńskich cmentarzach leżą dopiero cztery pokolenia Polaków. Tam się pamięta nawet o obcych zmarłych, bo sami czujemy się tam obco i z braku naszych zmarłych zajmujemy się tymi, z którymi łączy nas zaledwie geografia. Tam wśród przesiedleńców spokojnie wymarła gwara wileńska, teraz spokojnie wymiera gwara warmińska i niemieckich Prusów, którą posługuje się jeszcze moja babcia. A śmierć języka jest gorsza od śmierci narodu.

Wielu myśli nie zdążyłem w sobie jeszcze poukładać, więc wybaczcie mi chaos. Jedno jest pewne: magię Torunia poczułem zaledwie raz – na festiwalu Bulwar Sztuki. Magię Olsztyna można poczuć bez trudu, słuchając muzyki, która wskrzesza dawne języki i zaśpiewy. To mówi więcej o różnicach między Toruniem a Olsztynem (i Bydgoszczą) niż jakakolwiek oficjalna statystyka.

niedziela, 10 czerwca 2012

Wielkie finały Euro 2012



Nie przeżyłbym w formie pierwszego weekendu Euro, gdybym zaczął imprezę z pierwszym gwizdkiem. Po drugiej połowie meczu, którą spędziłem w nerwach, 10 cm przed telewizorem, wyszedłem na miasto. Nie zdążyły się na dobre rozpalić latarnie, a chodniki były pełne zombie. Panowie i panie przepasani flagami, ubrani w zimowe szaliki mimo upału. Wszyscy doskonale pijani, ledwie doczekali przerwy meczu Rosja – Czechy. Nigdy nie widziałem tylu przewracających się ludzi.

Knajpy szybko się wyludniły, przyszła nowa nocna zmiana – biało-czerwone pióropusze mocno przywiędły, kapelusze opadły, a kibicowskie makijaże zeszły. Impreza widmo z nieistniejącym didżejem w piwnicy Kontrapunktu – głośna jak Love Parade w Duisburgu. Brak kolejki do baru w Tratwie. Szefowa Zezowatego Szczęścia pyta, czy w innych knajpach jest tak samo tragicznie. Spokój w Hipisówce, w której nigdy nie ma spokoju.

Gdybym miał wskazać miejsca, w których da się bezpiecznie przetrwać Euro, bez wahania skierowałbym wszystkich do Kontry, Zeza i Hipi. Pierwszy z tych klubów jest dobry na początek ucieczki przed tłumem kibicowskich orangutanów. Zez i Hipi to dobre lokale na wielki finał. Ostatnie moje piątki kończyły się właśnie w tych miejscach.

Knajpiane serce Torunia to dziś bez wątpienia Hipisówka – klub, który w kilka tygodni zupełnie mnie zdobył. To miejsce w tym momencie przyciąga największych świrów w tym mieście. Przyciąga też mnie i czasami odkrywa we mnie pasję muzykowania - ku przerażeniu obsługi i gości. Do niedawna, gdy chwytałem za gitarę, barmani opuszczali swoje miejsce pracy, aby mnie spacyfikować. Dlatego sam sobie wydałem zakaz gry na wszelkich instrumentach w tym miejscu, co oczywiście spotkało się z akceptacją szefostwa klubu.

Poza tym jako urodzony olsztynianin mam awersję do szantów. Szanty są olsztyńskim horrorem, zmorą ognisk, grilli, wszelkiego rodzaju plenerów. Ale gdy w Toruniu słyszę szanty, mam ochotę je śpiewać.

No a w piątek widziałem tam forpocztę Zielonej Armii – upitego w sztok młodego Irlandczyka, który wyglądał jak stereotypowy Irlandczyk. Był rudy i tak blady, że odbijał światło. Jest szansa, że chłopak nie zapamiętał drogi do Hipisówki, więc Euro tam nie dotrze.

piątek, 8 czerwca 2012

Miasto w grafomańskiej ruinie



Toruń jest już miastem: sportu, rowerów, pokoju, festiwali, zabytków i studentów. Toruń nie jest zaś Europejską Stolicą Kultury, jak obwieszczał plakat promujący wśród mieszkańców sens ubiegania się o zacny międzynarodowy tytuł.

Toruń teraz będzie „miastem ptaków”. Miasto, które zorganizowało drogą akcję uczulania mieszkańców, żeby nie karmili gołębi. Miasto, które jako jedyne pozbyło się całej miejscowej populacji łabędzi w czasie ptasiej grypy. Miasto, którego zabytki dekorują szpikulce, aby ptaszki nie wymościły tam sobie gniazdek.

Kto wymyśla te hasła? Chciałbym go poznać, chciałbym potrzymać przez chwilę jego dłoń i zajrzeć mu głęboko w oczy. I może nawet przy dobrym świetle dostrzegłbym w nich dwa małe bagienne ogniki, które wielu wywiodły na trzęsawiska zatracenia?

Tych grafomańskich metafor dopełniaczowych jest w tym mieście znacznie więcej. W Toruniu działa Centrum Nowoczesności, któremu ktoś z Warszawy skradł naturalnie kojarzącą się z tym miastem nazwę. Urzędnicy więc ogłosili plebiscyt, który wyłonił oryginalną toruńską tytulaturę. Jury wskazało niezbicie, że najlepszą propozycją jest „Młyn Wiedzy”.

Rozumiem, rozumiem, bo siedziba tej zacnej instytucji jest w starych młynach. Rozumiem, rozumiem, że pełnić będzie przede wszystkim funkcje edukacyjne. Ale dlaczego – ja się pytam się się – ci wszyscy biedni uczniowie muszą być skazani na tak wielki grafomański dramat? Gdybym wylądował jakiś dziwnym trafem na starość jako portier w tym miejscu, to tego miejsca już by nie było. Zburzyłbym Młyn Wiedzy, może nie z samej radości burzenia, ale z typowo estetycznego imperatywu, że należy otaczać się rzeczami ładnymi, a brzydkie po prostu eliminować ze swojego otoczenia.

Chciałbym też poznać człowieka, który odpowiada za „Plażę Gotyku”. Mam tytuł zawodowy magistra filologii polskiej, dość sumiennie przerabiałem zajęcia z liryki u dr Anny Skubaczewskiej-Pniewskiej, ale wobec tej metafory czuję się całkowicie bezradny. Arystoteles wprawdzie uczulał, że przenośnia ułatwia nam dostrzeżenie nieistniejących z pozoru asocjacji, ale w jego słowach nie znajduję pocieszenia. Nawet w księgach prostych generatywistów i sprytnych kognitywistów nie znajduję ratunku. Co, kurwa, łączy plażę i gotyk? Gdzie są ich, kurwa, wspólne pola semantyczne? Przecież "Plaża Gotyku" to jest jebany turniej siatkówki plażowej. Jest piasek, nie ma plaży, są zabytki i gotyk wokół, ale na penis to łączyć?

Siostry i bracia w filologii polskiej, ciężko jest żyć w mieście, w którym instytucje nie straszą kafkowskimi korytarzami, ale grafomanią. Ciężko żyć w mieście, w którego bruku na wieczność zatopiona jest mosiężna blacha z nazwiskiem Janusza Leona Wiśniewskiego.

środa, 6 czerwca 2012

Euro 2012 nas zabije



Z naszej grupy wyjdą Czechy i Rosja, które generalnie nie zrobią szału w kolejnych rundach rozgrywek. Pierwsze demotywatory i memy na temat jakości polskiej reprezentacji zobaczymy już w najbliższy piątek po bezbramkowym remisie z Grecją. Naprzeciw siebie staną bowiem dwie drużyny boleśnie zdesperowane, aby nie stracić gola.

Po przegranych mistrzostwach najpierw wypieprzy się budowlanka – jedyna branża w Polsce, która w ostatnich latach spała spokojnie, bo sypały się kontrakty, wygrywało się przetargi, strumieniami płynęła kasa unijna. Budowlanka była pewną branżą – większość firm albo stała się spółkami giełdowymi, albo wzmocniła pozycję rynkową. To właśnie te przedsiębiorstwa w znacznej mierze odpowiadają na to, że w oficjalnej propagandzie jesteśmy Zieloną Wyspą, a młoda polska komercja jest młoda i niezwykle komercyjna. To dzięki nim nasze miasta i wsie zyskały nowy europejski sznyt.

Zyski budowlańców zwietrzyły instytucje finansowe, które szybko stały się ich udziałowcami. Tak zrobiło na przykład towarzystwo ubezpieczeniowe, od którego w jakimś stopniu będę zależała moja emerytura – zapewne w stopniu nikłym i coraz mniejszym, ale zawsze coś. W ostatnich dniach kursy niektórych spółek budowlanych spadły na ryj, a to wkrótce pociągnie za sobą kolejne obniżki - inwestorzy wyczują trend i w panice wyprzedadzą swoje udziały.

I pęknie ta cała piękna polska bańka budowlana. Polskie części konsorcjów, które stawiają nam mosty, kładą drogi, budują hale i sale, padną, obciążając pozostałe spółki odpowiedzialnością za wykonanie planu. Trzeba zauważyć, że polskie spółki budowlane tak nie do końca są polskie. Są w większości szwedzkie albo niemieckie, ale dla poszanowania tradycji pozostawiono je przy dotychczasowych nazwach. Zabawa polega na tym, że ich większościowy pakiet w obliczu finansowej klęski tego kraju stanie się pakietem mniejszościowym, bo po co obciążać szwedzkie albo niemieckie centrale długiem z obcego kraju?

Gdy padnie giełda, z tego kraju nie będzie co zbierać. Padną instytucje, które kredytowały nasz boom. Polskę zaleje fala męskiego postbudowlanego bezrobocia, które o tyle gorsze jest od kobiecego, że panie bez pracy szukają pracy, a panowie bez pracy lubią położyć się wygodnie w butelce albo obić komuś ryja na ulicy.

Unia nam nie pomoże. Gdy osiągniemy fatalne ratingi, nikt nie będzie pochylał się nad krajem z obcą walutą. „Entszuligung, aber nie jesteście w strefie” - usłyszymy.

Rząd nie weźmie politycznej odpowiedzialności za to, co się wydarzyło. Będzie załamywał ręce, powoływał się na realia rynkowe. W Platformie coraz większe będą podziały, ale tym razem nie będą biegły na linii Tusk – Schetyna, konserwatyści a liberałowie. Podziały będą coraz głębsze, coraz bardziej strukturalne. W gruncie rzeczy sprawa zakończy się tak jak w Grecji: elektorat przerażony ekstremą zagłosuje przeciw ekstremie, a ekstrema będzie miała się dobrze. Nikt nie będzie miał zdolności koalicyjnej. Nikomu nawet nie będzie się opłacało specjalnie negocjować z PSL-em.

Euro 2012 – święto futbolu, piwa, mordobicia i taniej prostytucji – tylko na chwilę przysłoni nasze problemy. Giełda będzie zachowywała się przez trzy tygodnie tak jak polscy kibice, którzy po upokarzającej bramce, śpiewają nam wesoło pod oknami: „Nic się nie stało. Polacy, nic się nie stało”.

wtorek, 5 czerwca 2012

Zaproponowanie elementu humorystycznego po toruńsku

Dzieje filmiku promującego Toruń wśród Irlandczyków były burzliwe niczym supernowa – zabłysł na chwilę, aby przestać całkowicie istnieć. Nic tak internautów nie drażni jak żenada o skali tak ogromnej, że człowiek zaczyna się wstydzić za drugiego człowieka. Podejrzewam, że wielu torunian wstydziło się za pana z pałką, który demonstrował wyższość plastikowej butelki polskiego piwa nad szklaną butelką piwa irlandzkiego. Wstydziło się też za miasto, które takie badziewie postawiło na oficjalnej stronie toruńskiego Euro 2012.

Ponad siedemset osób w dwa dni zapisało się do grupy na Facebooku, aby zbojkotować i uderzyć w autorów mało zabawnego filmiku zrobionego suszarką do włosów. Inicjatorzy tej akcji postawili na jeden z najmocniejszych gatunków publicystycznych – list otwarty. Moim zdaniem ta szlachetna forma zwracania się do adresata bądź adresatów jest przeznaczona do znacznie wyższych celów niż publiczne napiętnowanie autorów beznadziejnego filmiku z YouTube. Artyleria może okazała się zbyt ciężka, ale niesamowicie skuteczna. Wideo zniknęło z sieci.

Pojawiło się za to znakomite dementi, które wystosowała redakcja portalu 2012.torun.pl „w związku z pojawienie się negatywnych opinii dotyczących odbioru jednego z materiałów, zamieszczonych w naszym serwisie i profilach społecznościowych z nim powiązanych”. Ten materiał pokazuje niezbicie, jak nie powinien wyglądać crisis management.

Najpierw dali prosty disclaimer, że Toruń i władze Torunia nie mają z tym materiałem nic wspólnego. Ukorzyli się w prochu, stwierdzając, że jednak wcale im nie zależało na turystycznej promocji miasta:

Zamieszczony ponad dwa tygodnie temu film nie miał też na celu zaprezentowanie walorów turystycznych naszego miasta, a także nie jest elementem promocji programu Toruń 2012, stworzonego specjalnie na potrzeby zbliżających się wielkimi krokami Mistrzostw Europy UEFA „EURO 2012”.

Z rozpaczy odcinają też rękę:

Klip „Invitation for Irish Fans” został stworzony przez naszego partnera, odpowiedzialnego za prowadzenie serwisu www.2012.torun.pl z inicjatywy własnej. Nie był zamawiany i finansowany ze środków Gminy Miasta Toruń.

Oczywiście własną. Film, o ile mi dobrze wiadomo, powstał z inicjatywy grupy KP Sport, a KP Sport jest zarazem redakcją toruńskiego portalu. Tłumacząc to na język normalnych ludzi, brzmi to tak: „Nie mamy nic wspólnego z materiałem, który stworzył nasz partner, czyli w zasadzie my. Nie mamy z sobą nic wspólnego, nic nas tak naprawdę nie łączy”. Niektórzy psychiatrzy w takim rozbiciu ego widzą objawy schizofrenii albo nadużywania psychodelików.

Później panowie – zakład, że nie było tam pań? - opowiadają o źródłach swojej porażki. Winę za wszystko ponoszą media, przede wszystkim ten różowy TVN:

Zainspirowany był on jednym z bardzo popularnych programów rozrywkowych i w takim tonie został stworzony. Jego jedynym przeznaczeniem było zaproponowanie Państwu – potencjalnym odbiorcom, elementu humorystycznego. Wykorzystane w niniejszym filmie materiały i okoliczności znane są zapewne Państwu z licznych portali internetowych. Niestety, nie spodziewaliśmy się że niniejszy – utrzymany w żartobliwym tonie – materiał spotka się z tak negatywnym odbiorem.

Well, raczej ciężko jest dogodzić internautom. Nie każdy proponowany element humorystyczny spotka się z ich ciepłym przyjęciem.

Dlatego też chcielibyśmy serdecznie przeprosić wszystkie osoby, które poczuły się urażone emisją przedmiotowego filmu. Zapewniamy, że jego przekaz nie był wymierzony w kogokolwiek i w cokolwiek.

Jeśli miałbym zgadywać, przeciw komu obrócił się przedmiotowy film, to wskazałbym jego autorów.

A swoją drogą czy nasi internauci nie mogliby zająć się poważniejszymi sprawami? Jest tyle rzeczy do naprawienia, tyle pomysłów może nie od razu na list otwarty, ale drobny obywatelski sprzeciw. Istnieje na przykład taki oto film, którego autorzy z pewnością skroili podatnika:



W tej sprawie internauci nie powinni pisać listów otwartych, tylko uderzyć bezpośrednio do swoich biskupów, aby zwołali w Toruniu synod.

piątek, 1 czerwca 2012

Chwalcie łąki umajone



1.
Udało mi się przeżyć maj, nie pisząc nic o Euro 2012 i żenującej w gruncie rzeczy reklamówce zapraszającej Irlandczyków do naszego miasta. Jak rozumiem, ten materiał z napisami w słynnym języku angielskim ma skusić mieszkańców Zielonej Wyspy, aby choć trochę zrozumieli naszą kulturę. Żaden mieszkaniec Dublina w komentarzach nie wypowiedział się na ten temat.

Panowie z KP Sport skroili miasto, przygotowując film kręcony młynkiem do kawy z fragmentami wideo z YouTube w wersji bardzobardzo-SD.

Dlaczego ten młody człowiek trzyma w ręku pałkę? Dlaczego mówi: „Welcome in Toruń”? Dlaczego trzeba być w tym kraju TVN-em, żeby wykrzesać z siebie choć odrobinę humoru na temat kibiców?

2.
Irlandczycy i tak przyjadą. I tak wypiją cały nasz alkohol. Kiedyś z Gładychem byliśmy w Teatrze Wiczy po kolejnej głośnej premierze w Teatrze Horzycy. Aktorzy w pewnych okolicznościach zachowują się jak szarańcza. Gdy od barmanki dowiedzieliśmy się, że została tylko sangria, poruszony Marcin zadzwonił do żony i pochwalił się, że jesteśmy w knajpie, którą doszczętnie oczyszczono z alkoholu.

3.
Irlandczycy i tak przyjadą. I tak pozbawią resztek przyzwoitości przyzwoite kobiety w tym mieście. Na stronach z ogłoszeniami towarzyskimi z Torunia dominują panie w czarnych włosach. Czarne włosy i sztuczna opalenizna tuszują wiele dermatologicznych mankamentów. Blondynki występują tylko w perukach jak w programie Ewy Drzyzgi. Starsze panie oferują masaż 3D prostaty – czy do tej usługi trzeba założyć okulary zajumane w Cinema City?

4.
Wszyscy, którzy mówią o wielkim a nieodkrytym potencjale Torunia, raz na jakiś czas powinni obejrzeć TVK Toruń i lokalne podstrony serwisów erotycznych.

5.
Jest jeszcze czat toruński na wp.pl. Warto raz na jakiś czas tam zajrzeć. Kobieca_Blondynka jest grubą blondynką, Dama_Po_Czterdziestce nie ma wcale 41 lat, tylko 48. a wszystkie panny podrywa Darro_Golub. Na wallu bryluje Zone_Juz_Mam, a w privach - boty, które na wszystkie pytania odpowiadają „i mało konkretnie”, choć gdzieś tam powoli więdnie Konkretny_Włocławek.

Zauważyłem szczególnie ciekawy nick: Studentka_Pozna_Lekarza. Na krótką chwilę stałem się internistą o specjalizacji reumatologia ze Szpitala Wojewódzkiego, który dorabia sobie w Citomedzie. Panią podniecało osłuchiwanie. Dopytywała ostrożnie, jak to jest uczulać kolejnych pacjentów na zimno stetoskopu, jak bije ich serce, w jakie szmery ucieka, gdy ze stresu tempo przekracza 100 bitów na minutę, jak to jest, jak się dotyka skrawka ich garderoby, jak zabawnie wyglądają, gdy im się każe głęboko oddychać, jak się koncentrują na oddychaniu i oddychają przez usta z otwartymi szeroko ustami.

6.
Jak żyję w internecie, nie słyszałem czegoś równie bizarre. Nawet rosyjska strona o squash fetish, nawet najostrzejsze facial abuse mnie tak nie zadziwiły.

7.
Nie miałem czasu pisać tego bloga. Jest czas na zabawę, jest czas na pracę.

Bardzo ciężko znoszę Kontakt – według mnie najważniejszy festiwal w tym mieście. Moja wytrzymałość na teatr to osiem spektakli w cztery dni. Tak naprawdę nie było czasu, aby to wszystko sobie jakoś poukładać w głowie.

8.
Ruch Palikota w Toruniu postanowił zabłysnąć kolejnym happeningiem. Wcześniej założył maskę Guya Fawkesa na twarzy Kopernika, mając gdzieś to, że Kopernik mocniej wstrząsnął światem i Kościołem niż byle angielski nieudacznik. Tym razem sprowadzili numer 2 RPP w kraju, czyli posła Andrzeja Rozenka, aby zaprotestować przeciwko pożyczce dla kurii. Zaproponował, żeby miasto przekazało pieniądze na nieistniejące Muzeum Ateizmu, gdzie najważniejszym eksponatem byłoby dildo Palikota.

9.
Oprócz tego przeszedłem Diablo - Diablo I, żeby nie było wątpliwości, nadrobiłem zaległości w rodzimej kinematografii i po raz czwarty przechodzę Fallouta 2 – tym razem z innym zestawem perków i bez zabijania handlarzy broni z New Reno.

10.
Czy zawsze musi być puenta, która w celnym, oszczędnym i aforystycznym stylu podsumuje ten maj?