piątek, 10 lutego 2012

Ekshumacja katarzynki

To niewątpliwie najbardziej osobista i najbardziej wielowarstwowa z książek autora „S@motności w Sieci”. Nieżyjąca matka (Irena Wiśniewska) pisze z czeluści piekielnych do swojego ukochanego syna Janusza na Facebooku.
Powieść zaczyna się od urodzin Hitlera, które właśnie odbywają się w piekle, a później jest już tylko ciekawiej. Znajdziemy tu oryginalne rozważania o pochodzeniu człowieka, o Bogu, sztuce, tajemniczej chemii ludzkich uczuć. Dowiemy się, dlaczego za każdym razem, kiedy jest w Moskwie, Janusz L. Wiśniewski odwiedza grób pewnej młodej kobiety...



Piekło Wiśniewskiego to dobrze zorganizowane miejsce, gdzie Facebook jest en vogue, a informacji szuka się na stronach www.skype.hell i www.google.hell, popularna jest wikipedia.hell, a w telewizji ogląda się kanał Hell24. Po sferach piekielnych spacerują (poza führerem i generalissimusem) m.in. Pinochet, Milošević i bin Laden, Einstein, Freud i Curie-Skłodowska, Klimt, Picasso i van Gogh, Baudelaire i Hemingway, Leśmian i Wojaczek.

Wiśniewski przedstawia swoją autorską teorię tzw. bogonów, czyli cząsteczek boskich, które współtworzą materie wszechświata. W magnetyczny sposób opisuje metodę, jaką kochankowie mogą wyekstrahować z krwi i zobaczyć łączące się łańcuchy swoich DNA.



Autor porusza temat swojego życia w Niemczech. „Synuś. Bo Ty Niemcem nigdy nie będziesz, prawda?” - pyta go zza grobu matka. Ona sam w ostatniej chwili nie wsiadła w styczniu 1945 r. na pokład statku Wilhelm Gustloff, tym samym unikając śmierci podczas bombardowania...



Fragmenty opisu książki „Na fejsie z moim synem” Janusza Leona Wiśniewskiego pochodzą ze strony Empik.com.

Któregoś dnia młody mężczyzna i młody kobieta – załóżmy, że będą to studenci polonistyki – pod osłoną nocy staną z łomami przy Dworze Artusa. Przeprowadzą ekshumację katarzynki Janusza Leona Wiśniewskiego – autora takich zdań:

Ale róże ciągle lubię i gdy już się uspokoję tego 31 stycznia i gdy wieczorem piję herbatę z rumianku i słucham jego ulubionego Cohena, to myślę, że on jest właśnie jak róża. A róża ma też kolce. I myślę, że można płakać ze smutku, że róża ma kolce, ale można również płakać z radości, że kolce mają róże. Kolce mają róże. To jest ważniejsze. To jest znacznie ważniejsze. Mało kto chce mieć róże dla kolców... Ale przy Cohenie ma się takie myśli. Bo on jest taki przeraźliwie smutny. Rację ma ten brytyjski krytyk muzyczny: do każdej płyty Cohena powinni dodawać darmowe brzytwy. Wieczorem 31 stycznia potrzebuję herbaty z rumianku i właśnie Cohena. To przy jego muzyce i przy jego tekstach mimo tego jego sztandarowego smutku najłatwiej jest mi poradzić sobie z moim własnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz