wtorek, 19 czerwca 2012

Marek jedzie na Wyspy

1.
Mówi się, że Pub Beczka na Rynku Staromiejskim jednego wieczoru w czasie Euro sprzedał 1200 litrów piwa. Lokal pełnił rolę huba dla wszystkich Irlandczyków, którzy zatrzymali się u nas na tydzień. Bardzo żałuję, że mistrzostwa spędziłem w domu, wychodząc w mrok tylko po upokarzających remisach polskiej reprezentacji.

2.
W Kontrapunkcie spotkałem kilku miłych, nieco starszych Irlandczyków. Jeden z nich o celtyckim imieniu Gus jest policjantem. Podejrzewam, że w Polsce nie znajdziemy funkcjonariusza policji wśród szalikowców. U nich podobno to nic nadzwyczajnego. Gus nie mógł zrozumieć, dlaczego Polacy tak chętnie powtarzają mu, że mają problem mentalny z policją. Podejrzewał, że zapewne to ma związek z tym, że zawsze to był element systemu opresji – i to nieważne, czy zaborców, hitlerowców czy Sowietów.

Tłumaczyłem mu, choć nie wiem, czy zostałem zrozumiany, że oni zawsze stoją tam, gdzie stoi ZOMO, że gdy czasy się komplikują, gdy ludzie wychodzą na ulice, oni stoją zawsze w tym samym miejscu i są chowani do tego, aby słuchać rozkazów. Aby rozjaśnić mu wywód, rozpocząłem wątek IRA i INLA i wtedy chyba pojął, o co mi chodzi. W podzięce zaśpiewali mi „Fairytale of New York”, ale wulgarną zwrotkę wykonali głosami przyciszonymi.



3.
W międzyczasie dowiedziałem się, że tylko niektóre puby zarabiają na Euro. Poza Rynkiem Staromiejskim, gdzie zabawa trwa w najlepsze, wszyscy narzekają: że Irlandczyków było mało, że Polacy również niechętnie się pojawiali. Dowiedziałem się, że Kontrapunkt nie przynosi spodziewanych zysków – lokal, w którym zwykłem rozpoczynać piątkowe imprezy, w którym zazwyczaj co tydzień zostawiam najwięcej pieniędzy, bo piwo szybko mi się nudzi i dynamizuję narrację szotami, ma aż tak wielkie problemy, że jego właściciel jedzie na osiem tygodni do Anglii pilnować bodajże jakiegoś sklepu.

Pewnie dałoby się przeżyć piątek bez Kontrapunktu, bo miasto doskonale daje sobie radę bez Piwnicy Pod Aniołem, knajpy Teatru Wiczy, Milesa i Jazzgodu, ale po co zmieniać dobre piątkowe zwyczaje?

4.
Czy da się ten lokal uratować? Zapewne podbicie cen lecha do sześciu złotych za szklankę nie wystarczy. Zapewne też nie ma co rezygnować z kawiarnianego profilu w dzień. Zapewne też nie da się wypieprzyć z piwnic didżejów, którzy na ogół generują same straty. Tańce widziałem tam może ze cztery razy, ale nigdy nie było szaleństwa. Na ogół didżej rozkręca pudło na maksa, licząc na to, że na dole zapanuje tłok jak na schodach w World Trade Center, ale frekwencję robi jedynie jego znudzona nadopiekuńcza dziewczyna, która pilnuje, aby panie w piwnicy zmierzały jedynie do toalety, a nie na pogawędki z panem za deckami.

W piątek zagrała tam Butelka – wystarczy trochę prawdziwej muzyki, a nie set didżeja Fuckheada w śmiesznej czapce, i już są ludzie. Może jednak dałoby się pchnąć lokal w tym kierunku? Oczywiście bez przesady.

No chyba że didżejem stałby się niejaki Rohstein z Olsztyna, który pewnie wiedziałby, jak poruszyć znudzoną toruńską publikę:



Zapewne, aby uratować to miejsce, wystarczyłoby pewnie to, żebyście tam więcej pili. No to więc apeluję: ratujcie Kontrapunkt. W piątek będzie dobra okazja, aby to zacząć - Marek Szczepański otwiera swoją wystawę fotograficzną.

2 komentarze:

  1. Zmienne są Twoje sądy o Kontrapunkcie. Jak moje o eNeRDe...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecie napisałeś ze kontrapunkt cie się nie podoba, to po co tam leziesz. Trochę autorefleksji.

    OdpowiedzUsuń